Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porady. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 marca 2015

15 sposobów na to, żeby dzieci jadły zdrowiej i bardziej różnorodnie


1.      Spraw, żeby posiłki wyglądały apetycznie i zachęcająco.
       W pewnym momencie mój wszystkożerny dwulatek nie miał czasu na jedzenie wszystkiego, co jadł wcześniej. Zaczął robić się wybredny i najchętniej jadłby kotleta schabowego bez żadnych dodatków. Chyba, że na talerzu pojawiało się coś wyjątkowego. Pingwiny, Ufo, żongler lub mysz. Wtedy smakowały mu nawet rzeczy, których normalnie nie chciał nawet spróbować.





2.      Znajdź bajki lubiane przez dzieci – i ulubione potrawy ich bohaterów. A potem razem zróbcie te potrawy.
U nas sprawdziła się lasagne, jako ulubiona potrawa Garfielda. Jedni powiedzą, że to bomba kaloryczna i kupa makaronu – ale jeśli zrobisz lasagne z domowym sosem bolognese pełnym marchewki, selera naciowego, cebuli i niezbyt tłustego mięsa, to w jednym daniu masz wszystkie komponenty zbilansowanej diety. Do tego surówka z pomidorów. I jest i zdrowo i kolorowo.






3.      Gotuj z dzieckiem.
Bo nic nie smakuje tak, jak coś, co samemu się przyrządziło. A nawet jeśli dziecko potem nie spróbuje – a zdarza się i tak, to przynajmniej nauczy się, z czego to jest zrobione.  Naszym hitem są pizza domowa (dużo mniej sera, ulubione składniki, cienkie ciasto, przede wszystkim wiadomo co jest w środku) i pierniczki (miód zamiast cukru, brak utrwalaczy itp., niepowtarzalny smak, własne zdobienie i kształty). 








4.      Zastąp kupowane ciastka tymi domowymi.
Masz wpływ na to, co dasz do środka, zamiast ciastek z kremem lub dżemem możesz dodać owoce, bakalie i dosłodzić miodem lub cukrem trzcinowym, tłuste i ciężkie kremy zastąpić lżejszymi, zdrowszymi i przede wszystkim mniej słodkimi. 






5.      Zamiast czekolady i cukierków, nawet mimo próśb dziecka, proponuj owoce. Miej w domu zawsze kilka różnorodnych i lubianych owoców.
Nawet zimą w sklepie znajdzie się kilka gatunków owoców.  U nas hitem są borówki amerykańskie, mandarynki, winogrona i jabłka. Ale także raz na jakiś czas banany, pomarańcze i arbuz się sprawdzają. W sezonie nic nie zastąpi malin i truskawek, poza sezonem robimy galaretkę owocową z owocami z mrożonki – szczególnie uwielbiane są maliny. W zasadzie raz na dwa razy, kiedy pojawia się prośba o „coś słodkiego” a ja proponuję jabłko lub mandarynkę – to jest właśnie wybór dziecka. Jakbym od razy zaproponowała cukierka – nie wątpię, że to by był pierwszy wybór.





6.       Na przekąski – suszone owoce, orzechy, bakalie.
Łatwo jest je transportować, nie brudzą i można je poporcjować – na przykład w małe pudełeczka. Dzieci kochają małe pudełeczka. Rodzynki, suszona żurawina, orzechy, papaya itp. wszystko jest naprawdę uwielbiane przez naszego Ryśka. Z rodzynkami zaczynaliśmy bardzo wcześnie – gdy ćwiczyliśmy chwyt pęsetkowy, czyli chyba koło 8 miesiąca życia – zajadał się nimi i nie było problemu z krztuszeniem się. Dlatego dość się kiedyś zdziwiłam, jak zaproponowaliśmy innemu dziecku taką przekąskę i mama nam powiedziała, że tak małych elementów dziecko jeść nie może… 




7.      Naucz jeść pieczywo pełnoziarniste. To nic trudnego.
To znaczy ja zawsze mówiłam z taką trochę smutną intonacją „Chcesz zwykłą bułkę…” a potem z taką super wesołą „…czy taką z ziarenkami?” Zgadnijcie co zawsze wybierał? A teraz to już nawet nie muszę pytać, bo zwykłej białej nie tknie, no chyba, że naprawdę jest głodny i nie ma wyboru. Zresztą ziarenka są super – malutkie i w różnych kolorach. Po prostu ładniejsze. A pod spodem zdjęcie po małej wpadce do fontanny, całe dziecko łącznie z majtkami mokre, ale bułka pełnoziarnista ocalona! :D




8.      Warzywa są fajne. Bawcie się jedzeniem.
Czyli można sobie podotykać, powąchać, połamać i pokroić, a nawet uprawiać w ogródku (niektórzy szczęściarze go mają) lub na balkonie (to my – mieliśmy i pomidorki koktajlowe i dużo ziół, i poziomki, i szczypiorek i własną sałatę). Nie na cały sezon, a jednak… 







9.      Oglądajcie razem program kulinarny – dla dzieci lub dorosłych. Starajcie się wszystko przygotowywać w domu.
Nie tylko obiady, śniadania i kolacje. Ale też słodycze, pikniki i małe przyjęcia. Nie to, żebyśmy nie kupowali jogurtów i sami warzyli ser, ale owszem dużo rzeczy staramy się przygotować samodzielnie. Nie o to chodzi, że mamy wiedzieć gdzie co i jak kupić (Eko sklepy i bazary – no dajcie spokój nie zawsze mamy na to czas, pieniądze i ochotę, skupiamy się na innych rzeczach, nie jesteśmy Eko purystami i terrorystami), tylko o to chodzi, żeby zaciekawić w ogóle składnikami.  Kupujemy w supermarkecie, kupujemy w małych sklepach, kupujemy także na bazarku i u pana rolnika. Nie wszystko musi być Eko i bio poprawne, żeby było zdrowsze…  Ale na pewno jeśli sami z mąki, wody, oliwy, soli i drożdży zrobicie ciasto do pizzy to będzie ono zdrowsze niż takie zmiksowane z 15 produktów w tym 10 E. Poza tym w programach kulinarnych znajdziecie inspiracje na nowe dania, może akurat dziecko zachce zjeść coś nowego – dla Was to wyzwanie, a dla dzieci poszerzanie horyzontów.








10.   Jedzcie wspólne posiłki.
Przynajmniej wtedy, kiedy się da. Znam wiele rodzin, gdzie każdy je oddzielnie, o innej godzinie, co innego i zazwyczaj jest to coś na szybko i na zimno. Hmm… to raczej nie nauczy Waszego dziecka, że jedzenie to nie tylko coś, co daje energię, ale też coś, co jest częścią kultury, rodzinnego życia i chwilą odprężenia.  Gdy je się wspólnie, można podejrzeć, co jedzą inni, jak się je, jak używać sztućców. Daleka jestem od zmuszania dziecka jedzenia sztućcami, jeśli woli rękami, nie musztruję, choć czasem przypominam, że widelec leży obok. To także jakaś taka kinder sztuba. A poza tym – szczególnei jeżeli mamy lubianego przez dziecko gościa lub gości – to nagle okazuje się, że dziecko polubiło te potrawy, których wcześniej nie jadało tylko dlatego, że z chęcią je osoba, która jest dla dziecka autorytetem.



11.  Zabieraj ze sobą kanapki, owoce i przekąski.
Bo w razie nagłego głodu na placu zabaw, na spacerze czy gdziekolwiek indziej unikniesz marudzenia, które w końcu w nadmiarze zniecierpliwienia zawiedzie Cię do pobliskiego kiosku lub sklepu, gdzie niekoniecznie kupisz to, co chcesz podać dziecku. Niekoniecznie dlatego, że w niektórych sklepach nie znajdziesz pełnoziarnistych bułek, owoców (które przecież trzeba umyć), ale także dlatego, że będzie przy Tobie małe głodne i zniecierpliwione dziecko, które chwyci coś na wysokości jego wzroku – czyli mambę, czekoladę lub lizaka. I nawet jeśli znajdziesz w sklepie rarytas zdrowy i lubiany, to Twoje dziecko wybierze cukier prosty – nic odkrywczego, ponad to co odkryli spece od marketingu, nie napisałam, prawda?




12.  Naucz dziecko pić wodę.
U nas było to tak – albo cycek (do 6. miesiąca życia wyłącznie) albo woda (po 6. miesiącu proponowana z łyżeczki, kubeczka niekapka, w końcu przez słomkę). Przez długi czas – w kwestii picia dziecko innego smaku nie znało – myślę, ze gdzieś do 2. roku życia. Potem owszem – zaczęły się jakieś napoje – jak sok pomarańczowy, malinowy czy herbatki owocowe – a teraz jest tak – jak się chce pić, to woda jest pierwszym lub drugim wyborem (jeśli nie ma w pobliżu soku malinowego – no to poproszę zwykłą wodę). Z grzeszków do picia Rysiek lubi IceTea – zazwyczaj gdzieś w restauracji właśnie to zamawia do picia, a w domu przygotowujemy herbatę mrożoną sami. Herbata, listki bazylii lub mięty, cytryna lub pomarańcze, miód i lód. I jaki jest skutek – napoje gazowane w ogóle są śmieszne – można sobie nimi poszczypać język i się chwilę pochichrać, ale żeby były uzależniające – eee…  nie znam tego pojęcia. żeby można się było ich napić - eee... nie... 






13.   Restauracje i restauracje.
Czyli McDonald to nie restauracja, chociaż ojej! Zdarzyło nam się kilka razy zjeść Happy Meala. Jest Happy Meal i Happy Meal – możesz wziąć hamburgera lub nuggetsy, a do tego pomidorki koktajlowe, wodę i na deser zjeść jabłko. A możesz zjeść cheeseburgera, frytki, popić colą, a na deser jeszcze lody – jest różnica? Nie mam nic do frytek – też nam się zdarza je zjeść – wow! Nikt nie zginął! Zdarza nam się też zjeść hamburgera…  Ale to jest takie trochę święto, raz na pół roku albo i rzadziej. I jakoś nam pupy nie porosły.

Ale… jemy także raz na jakiś czas hamburgery zrobione w domu z bardzo wysokiej jakości mięsa, jemy hot-dogi raz na jakiś czas – i żyjemy i jesteśmy zdrowi…  Nie jest to jednak podstawą wyżywienia.

Można znaleźć restauracje, gdzie nie tylko menu dziecięce oferuje coś zdrowego i pysznego także dla dzieci – my mamy sushi-żercę. I nie lamentuję, bo zarówno ryż, ryba, jak i warzywa to dobre połączenie.  Mamy też pizzo-żercę – można znaleźć pizzerię włoską serwującą pizzę na cienkim cieście i dużo dużo zdrowszą (i lepszą) niż Pizza Hut czy inne sieciówki. Ciasto jest przyrządzane na miejscu, a dodatki wysokiej jakości. Prawie jak w domu. Da się!






14.   Dzieci lubią ryby.
Więc dwa, trzy razy w tygodniu na kolację lub obiad jest ryba – najczęściej z piekarnika przyrządzona bez tłuszczu lub z odrobiną oliwy z oliwek. Jest to też bardzo wygodne i  szybkie danie – bo rozmrożona lub świeża ryba siedzi w piekarniku na termo obiegu około 15 minut w 180’C. Tylko kilka kropel cytryny, ewentualn
ie ziół i… już!







15.   Dzieci lubią zupy.
A to punkt, który znam z autopsji swojej osoby, prawie co dzień jest zupa, jako dziecko nie wyobrażałam sobie obiadu bez zupy. Niestety to punkt teoretyczny - większość dzieci lubi zupy i można w nich przemycić nielubiane warzywa, a moje dziecko lubi tylko dwie zupy: rosół i pomidorową. A u nas na odwrót - warzywa są super do chrupania, ale w zupie (i to mokrej - fuj! Mamo, jedzenie jest suche!) to niekoniecznie. Ja tam zupy lubię i mam nadzieję, że skoro nauczyłam jeść dorosłego męża wszystkie zupy z chęcią, to w końcu dzieci też się przekonają. Może chociaż jedno? :-)

czwartek, 5 marca 2015

Dentyst(k)a nie sadyst(k)a

Zęby ważna sprawa! Podobnie, jak z wieloma innymi życiowymi doświadczeniami, tak i z wizytą u dentysty - im lepsze nastawienie rodziców, tym lepiej nastawione jest dziecko. O nasze przygodach z dentystą, choć nie spowodowanych koniecznością, a przy okazji, czasem sobie opowiadamy. Ale po kolei. Jak przygotować dziecko do pójścia do dentysty, żeby obyło się bez scen i dramatów?
 
 
 
 
 
 
 
 
1. Po pierwsze Wasze dobre nastawienie do dentysty - nie jak do sadysty, a jak do kogoś, kto pomaga, jest kluczowe. To już połowa sukcesu. U nas wygląda to tak - ja wizyty znoszę bardzo dobrze, nie mam z tym problemu i hmm... no idę na taką wizytę podobnie, jak w każde inne miejsce, załatwić jakąś ważną dla mnie sprawę. Natomiast mój mąż do dentysty przygotowuje się mentalnie kilka dni i w dniu wizyty boli go ze zdenerwowania głowa. Ale nigdy, przenigdy, nie mówi o tym przy dzieciach. Prywatnie owszem - dentystów lubi, ale jak ma usiąść na fotel, oblewa go strach. O tym dzieci nie wiedzą. Ja jestem modelem wzorcowym i to ze mną dzieci wchodzą do gabinetu. Tak ustaliliśmy już dawno.
 
O tym, żeby zabierać dziecko ze sobą na każdą wizytę powiedziała mi moja ortodontka, kiedy Rysiek miał kilka miesięcy i czekał w wózku z Pawłem przed gabinetem. A ona zdziwiona zapytała, dlaczego nie przyszłam z dzieckiem do gabinetu, przecież to dla dziecka najlepsze. Od tamtej pory chodziłam do ortodontki z dzieckiem - to bardzo dobry start, bo u ortodontki nie działo się nic nieprzyjemnego, podkręcenie kilku śrubek i już. Pozytywne nastawienie, mnie nic nie bolało, a Rysiek siedział (najpierw wpół leżał nawet) na moich kolanach i rozglądał się po gabinecie. Polecam - naprawdę dobry start. Warto także na podobnych zasadach zabrać dziecko na przegląd własnych zębów. Nawet jeśli dziecko zęby ma tylko dwa czy trzy. :D
 
Są jakieś specjalne zajęcia adaptacyjne w niektórych gabinetach dentystycznych, ale prawdę powiedziawszy u nas obyło się bez tego, a i tak stosunek do dentysty jest pozytywny. :D
 
 
 
 
2. Po drugie - uprzejmy dentysta, który lubi dzieci. Dodatkowym atutem jest to, że dziecko zna tego dentystę osobiście. Nam się udało. Naszą dentystkę Rysiek poznał najpierw poza gabinetem i jakoś mu pewnie było łatwiej. Inny dentysta, z którym się przyjaźnimy, przyniósł w prezencie szczoteczkę do zębów i powiedział (gdzieś półtorarocznemu i już kumatemu człowiekowi), że trzeba dbać o zęby i chodzić do dentysty. To bardzo pomaga. I ten dentysta także powiedział mi, żebym zabierała dzieci ze sobą na fotel, przynajmniej na kilka chwil - tak samo jak zabieram je w każde inne miejsce. Żeby gabinet dentystyczny także był miejscem przyjaznym i oswojonym. A jak dentystka do tego dała się pobawić fotelem, wcisnąć przycisk i nalać wody do kubeczka i zobaczyć (a nawet dotknąć) niektóre narzędzia - no to w ogóle radość! I jeszcze kącik z zabawkami w poczekalni! Szał!
 
 
3. Po trzecie książka - znowu pomogła nam Zuzia i jej wizyta u dentysty. Przeczytaliśmy tę książkę wiele razy, zanim Rysiek miał usiąść pierwszy raz na fotelu i otworzyć paszczę w celu przeglądu. I otworzył ją chętnie i bez problemu - bo Zuzia też otworzyła. U nas na szczęście obyło się bez borowania, tylko przegląd. Ale za to znowu - po raz kolejny - same pozytywne rzeczy u tego dentysty.
 
 
4. Po czwarte nasza dentystka dała Ryśkowi pod koniec wizyty książeczkę o profilaktyce mycia zębów (króciutka broszurka od producenta pasty Elmex) oraz maseczkę na twarz. Od tej pory co dzień Elinka musi nam pomagać w myciu zębów! Koniecznie! A maseczka została zaanektowana do apteczki lekarskiej - i jak komuś coś dolega, to Rysiek lekarz na pewno naklei na to plaster (jeszcze nie próbowałam z bólem zęba do niego przyjść, ale podejrzewam, że też dostałabym plaster) :D. Dzieci są przekupne - ale nie przekupiajcie dziecka cukierkiem ;-) tylko na przykład nową szczoteczką do zębów...
 
 
5. A po piąte - im wcześniej, tym lepiej. Czyli zaczynamy od profilaktyki i staramy się sai chodzić do dentysty raz na pół roku. Od pierwszej swojej wizyty za życia dziecka chodzimy razem z  nim(naprawdę od najmłodszych miesięcy jego życia). Czasem będzie to wymagało zaangażowania dodatkowej osoby do takiego wyjścia (żeby po chwili przejęła dziecko i dała dentyście dokończyć pracę).
 
 
 
 
 
 
 
Proszę bardzo - myszka Elinka pięknie, wręcz wzorcowo szoruje ząbki!
 
 




Wydaje mi się, że wcale nie trzeba iść do dentysty dziecięcego, ważne żeby znaleźć dentystę z podejściem do dzieci - i takiego, który możliwie dobrze się z naszym dzieckiem dogaduje, żeby od razu na wstępie go nie zniechęcić. Mam nadzieję, że nie dojdzie do jakichś większych dramatów stomatologicznych i uda się jak najdalej w przyszłości oddalić borowanie lub inne nieprzyjemne zabiegi. Ale wiem też, że pozytywne nastawienie bardzo pomaga. My polecamy serdecznie gabinet Develio na Ochocie ---> KLIK. Ale na pewno Wasz dentysta, o ile tylko choć trochę lubi dzieci, też sobie świetnie poradzi.




Pięknego uśmiechu życzymy!

środa, 7 stycznia 2015

Oczekiwanie na rodzeństwo

Jak powiedzieć dziecku o tym, że będzie miało rodzeństwo? Szczerze - nie wiem, nie mam pojęcia.
U nas sytuacja była zupełnie odwrotna. Wydawało mi się, że mam problemy hormonalne, nawet zrobiłam dwa testy ciążowe. Poszłam do lekarza internisty, który rozłożył ręce, zalecił kilka badań ogólnych i poczekać jakieś 3 tygodnie, żeby powtórzyć test.






Nie rozmawialiśmy o tym przy Ryśku - o tym, że być może jestem w ciąży. A on ni stąd, ni zowąd - i to nie raz - powiedział do mnie: Mamo, masz w brzuchu dziecko. Ja rezolutnie - nie, nie mam Rysiu. On: Masz, masz. Ja: Robiłam test, nie mam. On: Mamo, masz...

Inna sytuacja, siedzimy u mojej cioci i wujka, opowiadamy o naszych wakacjach w Portugalii, a Rysiek - znowu zupełnie nie w temacie - "Moja mamusia ma w brzuchu dziecko!" No więc ja prostuję: "Nie, nie mam." A on znowu swoje: "Masz, masz..."

Po tych trzech tygodniach test wyszedł pozytywny. :-) A potem USG także wykazało, że mam w brzuchu dziecko. Był to 6 tydzień. Tadam - oto jak Wasze młodsze dziecko może Was poinformować o tym, że się spodziewacie kolejnego potomka.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dziecko - cóż, może to nieroztropne i psychologowie by nam odradzili (także nie wiem, bo nie czytałam naprawdę na ten temat żadnych mądrych rad) - od razu powiedzieliśmy Ryśkowi, że rzeczywiście mam w brzuchu dziecko. Więc on kolejny raz - tym razem już zupełnie na temat - poinformował nas, że owszem, mam w brzuchu malutką dziewczynkę. Jego siostrę.

Traf chciał, że każde badanie USG do bardzo późnego momentu odbywało się, gdy nasze dziecko w brzuchu akurat leżało sobie zupełnie w inną stronę i niechętnie pokazywało płeć. Próbowaliśmy więc rozmawiać w Ryśkiem, uświadamiać, że przecież to może być brat, a nie siostra. A on nam na to: "Nie, nie potrzebujemy brata. TO JEST SIOSTRA!" Ok. Przyjęliśmy do wiadomości i postanowiliśmy już nie poruszać tematu - tymczasem on wszem i wobec,  to sąsiadom, a to jakimś przypadkowym ludziom, ogłaszał, że mamusia ma w brzuchu jego siostrę. No tak!





Kiedy wreszcie łaskawie panna Celina odwróciła się przodem do świata, okazało się, że naprawdę jest Celiną. Imię wybrane zostało już wcześniej - za zgodą Pawła i Ryśka, a ku mojej lekkiej niechęci. Nie to, żebym nie chciała akurat tego imienia, ale miałam w głowie kilka innych. I znowu byłam przerażona, że Celina może okazać się chłopcem i jak my wytłumaczymy Rysiowi, że nie będzie miała na imię Celina - tylko powiedzmy Zdziś! Hmmm... Nie mieliśmy jednak tego problemu.Także w tej kwestii warto zaufać dzieciom - one się jakoś porozumiewają albo nie wiem jak to działa, ale ja tam mu wierzę już teraz, jak ma chwilowe profetyczne przebłyski.


Gdy tylko dowiedzieliśmy się o ciąży, a raczej kiedy potwierdził to lekarz, czyli 1. lipca, poczułam się trochę przerażona. I szczęśliwa. Przerażona, bo nie planowaliśmy dziecka w tym momencie, bo właśnie miałam inne plany na życie i siebie, a przede wszystkim dlatego, że chciałam jeszcze trochę Ryśka na wyłączność. :-) I pomyślałam, że będzie mu ciężko przyjąć kolejną osobę w stadzie, że się tyle nazmienia, że będzie zazdrość (myślę, że trochę będzie). Ale to nie znaczy, że nie byłam tez szczęśliwa i że się nie cieszyłam. Bardzo się cieszyłam i nadal cieszę. Jednak miałam dużo różnych myśli. Dzięki jakiejś nieznanej sile i wspaniałemu podejściu Ryśka do tej nowej dla niego sytuacji, dziś w ogóle nie mam żadnych wątpliwości. Bo on nie tylko interesuje się tym, co u Celiny, chodzi z nami do lekarza, żeby podejrzeć ją na USG, ale też czasem zadaje pytanie: "Mamo, a nie mogłabyś urodzić jej już dzisiaj?" "Niestety- odpowiadam - urodzę ją za kilka tygodni, może za miesiąc." A on na to trochę smutny: "Szkoda, bo chciałbym ją już dziś przytulić."


To był także bardzo dobry moment, żeby mu pokazać skąd się biorą dzieci. Powiedzieliśmy - tak jak to naprawdę jest - że z miłości. Z nasionek miłości - podobnie jak Calineczka. I że on się wziął z miłości mamy i taty, a Celina to jeszcze z miłości mamy, taty i Ryśka. Bardzo się ucieszył, że ma w tym swój udział. Już o niej mówi, że to jego ukochana siostra. I jeszcze czasem dodaje - "ja jestem jedynym dzieckiem, Celina też będzie jedynym dzieckiem. Będziemy dwa jedyne dziecka. ;-) Bo każdy na świecie jest jedyny." Nieźle to sobie wymyślił, ale trzymam się tej jego wersji.



Haha - i jeszcze jedno bardzo nam pomogło w akceptacji przez Ryśka faktu, że siostra pojawi się już i zaraz - Gwiezdne Wojny. Skoro on sam siebie nazwał Ryśkiem Lukiem Skywalkerem, siłą rzeczy ja zostałam Padme, Paweł Vaderem, a do kompletu brakowało tylko... siostry. Celina Leia wpisała się w schemat rodzinny Skywalkerów jak znalazł. 







Kilka razy pokazywaliśmy mu to, że on też kiedyś był taki mały, że też pił mleko ode mnie, że urodził się w szpitalu. No właśnie i od razu przygotowaliśmy go do zbliżającej się sytuacji porodowej. Paweł powiedział, że będzie mnie musiał zawieść do szpitala, że Rysiek zostanie w domu - może z wujkiem, może z sąsiadami, a może z ciocią. Że potem przyjedzie do niego babcia - za kilka godzin. I że tata wróci tak szybko, jak to będzie możliwe. Że Paweł musi być ze mną w szpitalu przez kilka godzin, a ja zostanę tam kilka dni - i że z nim też tak było. I oto co dostaliśmy jako informację zwrotną kilka dni później, od Rysia - znów spontanicznie podczas zabawy: "Mamo, nie bój się. Będziesz się trochę bała, wiem, ale tata będzie z Tobą. Wszystko będzie dobrze." Super mieć takie wsparcie od dwóch najważniejszych mężczyzn w życiu. Męża i syna... 

Żeby tak było i później - żeby nadal powtarzał, że każdy jest jedyny i wyjątkowy, żebyśmy my też tym małym stworom dali to odczuć, że każdy jest wyjątkowy i potrzebny. Ciężkie zadanie wychowawcze przed nami, ale mam nadzieję, że się uda.


wtorek, 18 listopada 2014

Design dla dzieci - znowu o prezentach!

W sobotę i niedzielę Targi Rzeczy Ładnych ---> KLIK. Przejrzałam strony wystawców. Czy warto isć na takie targi? Tak - przede wszystkim można na nich zobaczyć i dotknąć rzeczy, które trudno znaleźć w sklepach, a jeśli to w butikach, i w ogóle często nawet się nie wie, że w Polsce takie ładne przedmioty powstają (i są sprowadzane).
 
Natchnęło mnie to do myślenia o prezentach po raz kolejny. Tym razem przedstawię listę prezentów designerskich dla dzieci (i nie tylko). Jak się tak dłużej zastanawiam, to z dzieciństwa pamiętam kilka prezentów. Jako pierwsze przypomniałam sobie prezenty najmniej spodziewane - jako 10-latka dostałam sznur perełek i puzderko na biżuterię z przegródkami (każda mała dama by się cieszyła, co?), pamiętam też sweter, czapkę i szalik w pingwiny zrobiony na drutach przez moją mamę chrzestną, pamiętam prezenty wymarzone, o których ględziłam non stop moim rodzicom i rysowałam św. Mikołajowi, aż załapał - kucyk Pony oraz czerwony tornister. Pamiętam książki - ale nie wiem, czy dlatego, że stały na półce (i nadal stoją) - ze świętami Bożego Narodzenia kojarzę "Tajemniczy ogród". I niestety pamiętam też prezenty rozczarowujące - pudełko plasteliny oraz chusteczki materiałowe do nosa... Nie zawsze więc to, co my dorośli uznajemy za piękne, designerskie i w ogóle najlepsze, ucieszy dzieci. Ale co tam:

1. Drewniane klocki HABA ---> KLIK

zdjęcie z www.haba.de

2. Klocki FaceMaker ---> KLIK



zdjęcie z http://www.pinjacolada.com


3. Ścienna mapa Polski (w sklepie także inne kraje) ---> KLIK
POLSKI DESIGN

zdjęcie z http://wydawnictwodwiesiostry.pl/



4. Każda książka z tej serii lub cała seria ---> KLIK

POLSKI DESIGN


zdjęcie z http://wydawnictwodwiesiostry.pl/



5. Plakat Dawida Ryskiego ---> KLIK

POLSKI DESIGN

zdjęcie z http://etsy.com 



6. Pacynki ---> KLIK


zdjęcie z http://etsy.com


7. Zastawa stołowa dla dzieci ---> KLIK


POLSKI DESIGN

zdjęcie z https://www.zulana.pl


8. Czapka rycerska ---> KLIK




zdjęcie z http://etsy.com


9. Koń bujany Kay Bojesen ---> KLIK

KLASYK NAD KLASYKAMI

zdjęcie z http://www.kaybojesen-denmark.com 


10. Zawieszka mobilna Normann Copenhagen ---> KLIK
Do samodzielnego złożenia, więc jest też dużo zabawy i pole popisu do kreatywności.

KLASYK NAD KLASYKAMI


zdjęcie z http://www.normann-copenhagen.com/

11. Kaczuszka na kółkach Normann Copenhagen ---> KLIK

KLASYK NAD KLASYKAMI - choć nowość

zdjęcie z http://www.normann-copenhagen.com/


12. Opowieści na drewnianych klockach od bajo.eu ---> KLIK

POLSKI DESIGN

zdjęcie z www.bajo.eu


13. Autotop - samochód + bączek ---> KLIK




zdjęcie z www.maliciekwscy.pl


14. Album pop up Dali ---> KLIK
Podobnie jak każda książka Pop Up o sztuce, architekturze lub przyrodzie.




zdjęcie z www.amazon.com 


15. Kuchnia do zabawy ---> KLIK



zdjęcie z http://habitatkid.typepad.com

 


Jest jeszcze tak dużo tych prostychi pięknych produktów dla dzieci, że można by było cały blog o tym... ale wybrałam 15 takich, które można zapakować pod choinkę. Co prawda cena niektórych z nich mocno odstrasza (szczególnie jeśli okażą się rzeczą nietrafioną), ale za to jak cieszą oko...

środa, 29 października 2014

Już nie mogę z tym telewizorem!

No dobrze, teraz oberwie mi się po głowie, że jestem nieodpowiedzialna, leniwa, głupia i nie umiem zapanować nad pilotem TV. 

Tak! Moje dziecko ogląda telewizję (bajki, filmy, programy edukacyjne i filmy dokumentalne BBC - głównie te o dinozaurach). I oglądało od mniej więcej pierwszego roku życia - zaczynaliśmy od dwu-trzyminutowych. 

Jak do wszystkiego, i do oglądania filmów/telewizji trzeba dziecko przygotować. Jak ze wszystkim obowiązuje zasada małych kroczków. Czyli najpierw krótkie fragmenty, potem dłuższe - itd. Czy dzięki temu moje dziecko ma "zryty mózg"? Nie jestem pewna (rzeczywiście odstaje w tym i tamtym od normy czasem, ale nie znam dziecka podręcznikowego ani jednego, tak jak i dorosłego ani jednego), ale nie ma problemów z orientacją przestrzenną, mową, sikaniem w nocy, stresem, zgrzytaniem zębami i zaburzeniami widzenia, koncentracją i nadpobudliwością, jak to piszą różni w różnych (zresztą licznych) artykułach.

Nie o to chodzi, że uznaję telewizor za nianię. Zawsze (lub prawie zawsze - wyjątki stanowią już obejrzane niejeden raz filmy) ktoś dorosły ogląda telewizję z dzieckiem. W wypadku gdy film dziecko ogląda kolejny raz samo, zawsze ktoś jest w pobliżu (i wie o co chodzi). 

1. Oglądamy razem, tłumaczymy, obserwujemy reakcję dziecka i reagujemy. To znaczy, że w momentach dla dziecka strasznych przytulamy, pocieszamy i gdy trzeba wyłączamy. To także znaczy, że komentujemy zachowania - kto jest zły, podły albo przebiegły, kto miły i dobry itd. Jeśli coś jest według nas głupie (tak! Głupie!) mówimy o tym - dla mnie głupią bajką są Kucyki Pony i jak tylko się zaczynają mówię o tym i przełączam. Indoktrynacja? Trudno! Podobnie czasem się zdarzają bajki syfy czyli tak ohydnie zrobione, brzydko zilustrowane i niechlujne - że też o tym mówię. Indoktrynacja? Trudno!

2. Dobieramy bajki według swoich zasad. Niekoniecznie jest to sugerowany wiek, może być to tysiąc innych rzeczy - wyznanie, światopogląd, długość trwania, stosowane słownictwo, estetyka albo przydatność (np. do nauki języka). My mamy bajki poukładane na dysku, wiemy, które bajki rozbawią, poprawią humor, a które czegoś tam uczą. Gdy była u nas faza dinozaurów to wręcz wyszukiwaliśmy programy o dinozaurach (także na BBC i Discovery! Dodam, że dziecko teraz ma 3lata, a okres największej fascynacji paleontologią to 2,5roku). Nie puszczajmy bajek dla zabicia czasu tylko po coś (i wiedzmy po co), a pomogą zamiast kraść czas.

3. Ograniczamy czas oglądania. Na wstępie umawiamy się co będzie oglądane, w jakiej ilości. Nie odciągamy w połowie (a Wy lubicie przerwać film w najlepszym momencie?), przestrzegamy zasad. 

4. Telewizor zwykle jest wyłączony, włączamy go na określone programy lub na film. A jakie to ma znaczenie? Takie, że pokazuje, że jest czas na telewizję, na spacer, na sport, na naukę, na zabawę, na jedzenie i na inne takie. Że telewizor to nie radio z obrazem (radia także słuchamy, podobnie jak słuchowisk czy muzyki, kiedy malujemy lub lepimy z klocków). 

5. Oprócz telewizora istnieje 1000 innych ciekawych rzeczy, nie każdy ma telewizor, nie zawsze można go włączać. Jeśli będziemy zawsze przestrzegać tej zasady, że jak są goście, że jak się je, że... Itp. telewizor jest wyłączony, to raczej nie będzie problemu z wymuszaniem. Jeżeli zaproponujemy wybór innych ciekawych zajęć (na przykład u nas ostatnio super ciekawe okazało się rozpakowywanie zmywarki, to wcale nie musi być balet ani kravmaga), to telewizor wcale nie zwycięży. 

6. Wolimy czytać i obejrzeć dobry film niż oglądać telewizję. Czyli dajemy przykład. Jeśli sami ograniczacie oglądanie telewizji, czytacie, słuchacie muzyki, chodzicie z entuzjazmem na spacery i do muzeów, to Wasze dziecko prawdopodobnie powieli te zachowania. Często słyszę "Mamo, a może poczytamy", "Mamo, a może polepimy z plasteliny?", "Mamo, a pójdziemy dziś do muzeum?". I słyszę też: Mamo, włączysz mi Wall-E? (Rumcajsa, Krecika, Samoloty i tak dalej). Bardzo rzadko słyszę po prostu "Mamo, włącz mi telewizor!" I wiem, że to dlatego, że tak się do tego wspólnie przygotowaliśmy. I jestem szczęśliwa, że mogę z moim trzylatkiem (i trzy miesiące) przeczytać Calineczkę, obejrzeć ekranizację i o tym porozmawiać! I że mogę z moim trzylatkiem usiąść, obejrzeć program informacyjny, po którym (a częściej w trakcie) usłyszę pytania - co to jest społeczeństwo, gdzie jest Grecja albo co to zadłużenie. 

7. Rozmawiamy o filmach. Zaczęliśmy od opowiadania treści, a teraz możemy porozmawiać i o sensie. Nie, nie robię z trzylatkiem analizy dzieła filmowego i nie zastanawiam się z nim nad poświęceniem ojcowskim w "Królu lwie". Ale gdy syn zapytał mnie co to znaczy, że Mustafa żyje w Simbie to tłumaczyłam, jak się da dziecku wytłumaczyć. I o tym, że w człowieku drzemie wielka siła i moc też rozmawialiśmy, po obejrzeniu krótkiego kawałka Harrego Pottera (jakieś 10 minut), i o tym, że miłość może uskrzydlać (po filmie "Rio", gdy główny bohater nagle, po prawdziwnym pocałowaniu ukochanej nauczył się w końcu latać). I o mnóstwie innych spraw. Pewnie o niektórych byśmy i tak rozmawiali, a o innych być może nie (albo nie teraz). No i co? Nadal to oglądanie telewizji to samo zło?! 

8. Są takie filmy jak "Baraka" i "Samsara", pełne barwnych, ruchomych obrazów, które pokażą dziecku świat, jakiego nie pokażecie mu sami. Chyba że jesteście globtroterami z dzieckiem, macie full czasu i pieniędzy na zwiedzanie świata i jednoczesne dbanie o siebie, dzieci, swój rozwój i swoje pasje. Ja nie byłam nigdy w Azji (a chciałabym) i na razie się nie wybiorę, ale chętnie zobaczę w super jakości malownicze pagody, pomniki Buddy i mnichów z Shaolin. Mogę to także pokazać dziecku - tak jak mi babcia pokazywała pocztówki z pomnikiem Kopernika pod Pałacem Staszica. I od tego moje dziecko ma zgłupieć? Wątpię

9. Nie oglądamy przy dziecku programów dla niego nieodpowiednich. Jeśli mamy ochotę na film dla nas i tylko dla nas, to czekamy aż dziecko zaśnie. To, że dziecko nie patrzy w ekran z gębą rozdziawioną jak przy Kreciku, nie znaczy, że nie widzi i nie słyszy (nawet jeśli akurat jest rycerzem i walczy ze swoimi smokami). 

Tak! Pozwalam oglądać dziecku telewizję, filmy i wybrane filmiki na YouTube. Tak! Cieszę się, że mogę pójść z dzieckiem do kina i mam potem w domu przez tydzień pirata/rycerza/pilota. Tak! Cieszę się, że moje dziecko obejrzało "Alicję w krainie czarów" w dwóch różnych wersjach i woli ekranizację Disneya niż Burtona (i wie i mówi dlaczego - "bo tamta nierysunkowa jest trochę straszna czasami").

Nie! Nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu, nie uważam, że robię krzywdę, bo oprócz oglądania rozmawiamy, bawimy się, lepimy, pomnażamy naszą wiedzę, ruszamy się, gotujemy, biegamy, skaczemy... 


A może i on kiedyś zrobi jakiś film właśnie dzięki temu, że już sporo ich obejrzał? A może dzięki Wallecowi i Gromitowi tak bardzo interesuje się robieniem wynalazków? A może to przez Alicję chce być znikający i wierzy, że się pomniejsza i zwiększa? A może to Buzz Astral go zainteresował kosmosem? A może to dzięki Simbie zna zwierzęta sawanny i śpiewa pod nosem "Miłość rośnie wokół nas!" 

Wasz wybór - jak ze wszystkim - ale proszę nie straszcie, że telewizja to zło, a dwulatek musi oglądać Teletubisie czy tam inne. To Wy macie władzę nad telewizorem i wpływ na to, co Wasze dziecko będzie lubiło oglądać (tak jak robić, jeść czy rysować), tylko jak ze wszystkim - trzeba na to poświęcić sporo czasu. Dzień pomieści i obowiązki, i przyjemności, i odpoczynek, i film (program) i nudę (!) chociaż dzieci z wyobraźnią najbardziej czekają na nudę, bo wtedy najlepiej się bawią! 

Adios! 

niedziela, 26 października 2014

20 tanich rzeczy, które pobudzą kreatywność

Można pójść do sklepu z zabawkami i kupić gotowe i piękne zabawki. Ale zazwyczaj niewiele to wniesie do życia dziecka, oprócz tego, że uzupełni i tak zapewne sporą kolekcję rzeczy, które leżą potem zapomniane na dnie skrzynki z zabawkami. Dlatego podam naprawdę długą listę rzeczy nie ze sklepu z zabawkami, które można podarować dziecku jednocześnie zaskakując je i dając mu pole do rozwijania kreatywności. Pewno sporo z tych przedmiotów macie w domu. Czasem trzeba trochę dziecku pomóc z pomysłami, a czasem to ono zaskoczy was swoimi pomysłami...


1. Dziurkacz




Można taki, można klasyczny, można ozdobny. Czy jest ktoś, kto się nie bawił z radością dziurkaczem? Można nim zrobić fantastyczne dziurki, kolorowe konfetti, być konduktorem... są też dziurkacze serduszka, listki, kotwice - no co tam chcecie.

Koszt od 2 zł.

2. Kolorowe guziki


zdjęcie pochodzi z www.marusia.eu
Można z nich układać, można je przyszywać, mogą być oczami, częścią instrumentów itd. Bawiliśmy się guzikami naprzykład tutaj i tutaj. Ale guziki sa także idealne do robienia biżuterii, bywają monetami w sklepie, dukatami w pirackiej skrzyni skarbów itp. Cena (w zależności od guzików i pasmanterii) ok. 6 zł za 100 sztuk.

3. Durszlak

zdjęcie pochodzi z www.garneczki.pl
 
Można bawić się nim podczas kąpieli, można przez niego przeplatać tasiemki, może być kaskiem, można przez niego przeciskać ciastolinę, plastelinę (podobnie działa też wyciskacz do czosnku), można w nim myć owoce, może być elementem kuchni zabawkowej, można przez niego świecić latarką. Cena: plastikowy od ok. 5 zł, metalowy od ok. 10 zł.

4. Próbki perfum


 



Można je wąchać, można nimi pryskać, można sprawić, że sztuczne kwiatki pachną, można się zastanawiać, kogo przypominają. Cena - za darmo podczas zakupów lub od 5 zł za kilka sztuk (np. na allegro).

5. Puste butelki PET



Można grać nimi w kręgle ---> KLIK, zrobić z nich karmnik, biżuterię, malować nimi kwiatki (odcisk dna), zrobić z nich jet-pack kosmonauty i zbudować tratwę! Cena -  za darmo.


6. Latarka

Szczególnie fajny prezent jesienią, urozmaici ciemne popołudniowe spacery. Można z nią chować się pod kołdrą, być złodziejaszkiem, policjantem, odkrywcą. Można zrobić teatrzyk cieni, mrygać alfabetem Morse'a i machać szybko, tworząc figury geometryczne. Cena od 4zł wzwyż.

7. Spinacze biurowe

Można z nich robić łańcuchy i łańcuszki (i te z biżuterii i te do zakuwania w kajdany), segregować kolorami, liczyć, wyginać i... Papier spinać. Cena ok. 5 zł za 50 sztuk.

8. Pinezki z kolorowymi główkami.

Najlepsze z kulką i krótką szpilką (bo nawet jak gdzieś się poturla, to potem przy nastąpieniu na nią człowiek się nie zrani). Mogą to być oczy, uszy lub inne elementy kasztanowych rzeźb, fragmenty mozaiki wbijanej w korkową tablicę lub kawałek styropianu. Można nimi przebijać balony. W połączeniu z recepturkami dają nowe możliwości twórcze. Cena ok. 5zł.

9. Karteczki typu PostIt.

Można na nich bazgrać, wypisywać recepty, tajne plany i mapy skarbów, można z nich zrobić coś lub kogoś ---> KLIK, okleić bezkarnie ścianę, zrobić wielką instalację - i dorośli nie gniewają się tak, jak za pomalowane ściany. Cena od ok. 3 zł.

10. Balony

Trzeba je nadmuchać (ćwiczenie logopedyczne gratis), można nalać wody, pomalować, zrobić latający balon, skrzypieć gumą, powąchać ----> KLIK, przebić, przestraszyć kogoś, okleić sznurkiem, zamrozić w nim wodę ---> KLIK, zrobić z kory łódkę z napędem odrzutowym. Cena od 1zł.

11. Mapa

Po pierwsze trzeba się nauczyć ją czytać, może to być mapa skarbów, ale może być i mapa nieba. Nauczymy się z nią kierunków, stron świata, może wspomnimy coś o skali. Cena - od za darmo po kilkanaście złotych.

12. Taśma klejąca

Można nią coś skleić, coś nią ozdobić, można zrobić lotnisko, drogi ---> KLIK, tor wyścigowy---> KLIK i co tam jeszcze wymyślimy. Cena - od ok. 2 zł.

13. Włóczka

Można ją pleść, zaplątać się w nią, zrobić pajęczynę, włosy sobie albo jakiejś lalce, grać w nitki... Jeszcze coś? Cena od 2 zł. za kłębek.

14. Naklejki (z obrazkami)

Można zrobić z nich kolaż, ułożyć zoo ---> KLIK, uzupełnić zeszyt do nauki czytania ---> KLIK, zrobić komuś laurkę ---> KLIK i tysiąc innych rzeczy. Cena od 2 zł.

15. Oczy samoprzylepne

Można nimi ożywić prawie każdy przedmiot, z butelki zrobić lalkę, z kontaktu elektrycznego uśmiechniętą twarz z nosem, z jajek zające ----> KLIK itp! Cena - woreczek od ok. 5 zł.


16. Koraliki Pyssla i kształtki do nich

Do układania wzorków, obrazków i robienia podkłądek pod kubki z herbatą ---> KLIK, do przesypywania, przyklejania na plastelinę, rozrzucania i zbierania, segregowania na kolory. Cena za bardzo duże pudełko 19 zł. Dodatkowo kształtki ok. 5 zł.

17. Czysty notes

Do wypisywania recept, biletów, robienia tajnych notatek, rysunków, mini książek, własnych komiksów, planów na przyszłość, nauki słówek, pisania listów do św. Mikołaja itd. Od 2-3 zł.

18. Płyta z muzyką klasyczną

Do słuchania, wyobrażania sobie o czym to jest, przypominania sobie scen z filmów, tańczenia, udawania łyżwiarza figurowego albo innego baletmistrza. Cena od 6 zł.

19. Plastelina lub ciastolina

Do uzupełnienia kapsli ---> KLIK, do lepienia stworów, rozcierania ---> KLIK i turlania kuleczek ---> KLIK, lepienia literek, cyferek itp. Cena od ok. 4 zł.

20. Kartonowe pudło

Może być domem, rakietą, statkiem, kilka stworzy pociąg, można je sobie założyć na głowę ---> KLIK, wejść do niego, narysować coś na nim, zrobić w nim mały świat ---> KLIK  i wiele wiele innych zastosowań. Cena od za darmo do kilka złotych.

 

Listę można jeszcze rozszerzyć o takie oczywiste oczywistości jak kredki, flamastry itp - ale zakładam, że każde dziecko je ma i wykorzysta w razie potrzeby.

No, to do dzieła!

piątek, 17 października 2014

Rzeczy, których nie musisz kupować w pierwszym roku życia dziecka



To, że w ogóle piszę ten post nie wynika bynajmniej z mojej oszczędności. Ani też z tego powodu, że jestem skrajnym przeciwnikiem konsumpcjonizmu. Nie! Ten kto mnie zna, wie, że jestem raczej umiarkowanym konsumentem, ale lubię gadżety. Tak lubię POTRZEBNE gadżety, sprytne, naprawdę pomocne, a nie zawalidrogi i graty. Jeżeli nie chcesz, żeby Twój dom zamienił się w sklep „Moje dziecko” albo jakiś super wyposażony żłobek, to polecam listę przedmiotów, których w ogóle nie potrzebujesz kupować przez PIERWSZY ROK ŻYCIA DZIECKA:

1.       Łóżeczko – najbardziej kontrowersyjny punkt, no bo jak to? Bez łóżeczka to tak, jakby nie było dziecka w domu, wszyscy kojarzą jednoznacznie, że pokoik dziecinny równa się taka mała klateczka do spania. Otóż niekoniecznie i zaraz wyjaśnię dlaczego. Łóżeczko służy dziecku dość krótko, być może zdecydujecie się na spanie z dzieckiem (ja się zdecydowałam i nie żałuję ani ja, ani mój mąż, nie czuję się do tego jak bohaterka „Konopielki”, a udało nam się mieć kolejnego potomka – i jesteśmy wyspani). Noworodek budzi się mniej więcej co 3-4 godziny (i to jest bardzo dobry sen), jeżeli chcecie zdecydować się świadomie na nocne wstawanie, chodzenie do drugiego pokoju, schylanie się i delikatne wyjmowanie i odkładanie dziecka, gdy wreszcie zaśnie (albo umiecie nie reagować na płacz niemowlęcia i przyzwyczajać je metodą „niech się wypłacze”) to kupcie łóżeczko. Ale możecie darować sobie ten zakup jeśli zdecydujecie się spać z dzieckiem (my i tak śpimy na materacu na podłodze, nie ma ryzyka, że dziecko spadnie, dosunęliśmy po prostu kolejny (i to od razu większy materac), w nocy (karmiąc piersią) odwracałam się w stronę dziecka na pierwsze kwilenie, mąż nawet nie budził się w nocy. Co prawda później podobno trudniej wyprowadzić takie dziecko do swojego łóżka, ale jakoś mnie to nie przeraża, bo zapach śpiącego dziecka jest lepszy niż jakikolwiek lek nasenny. Poza tym łóżeczko sprzyja zbyt wczesnemu stawaniu (dzieci bardzo często mają ręce dużo silniejsze i przygotowane do podciągania się niż nogi są gotowe do stania). Summa summarum nawet dzieci łóżeczkowe często kończą noc w łóżku swoich rodziców. Zakup naprawdę do głębokiego przemyślenia. Można go dokonać nie przed narodzinami dziecka, a po kilku miesiącach.

2.      Smoczek – bo potem trudno się z nim rozstać, bo ogranicza rozwój mowy, bo sprzyja późniejszemu powstawaniu próchnicy, bo docelowo może prowadzić do wad zgryzu, bo można podać dziecku pierś albo dziecko possie sobie kciuk. Niby niewielki wydatek, ale naprawdę nie musisz go mieć!

3.    Leżaczek-bujaczek – nie tylko jest zbędnym wydatkiem, bo będziecie go używać bardzo krótko, ale także ogranicza rozwój Waszego dziecka! Jak to? Jak to? No tak to – w tym czasie, gdy Wasze dziecko leży w leżaczku bujaczku i patrzy, jak na przykład gotujecie obiad, mogłoby przepełznąć z kąta w kąt, dbając o rozwój swojej ciekawości i swoich mięśni tak potem potrzebnych do stania, siedzenia, ogólnego rozwoju (podobno pełzanie pomaga nawet w nauce czytania i matematyki). A podczas wysiłku Wasze dziecko także rozwija układ oddechowy i układ krążenia, spala zbędny tłuszcz… Naprawdę nie warto tego kupować!

4.    Mata edukacyjna – to piękna komercyjna i marketingowa nazwa czegoś, co niczemu nie służy! Chcesz zrobić dziecku matę edukacyjną – połóż je na brzuchu na w miarę śliskiej powierzchni (najlepszy drewniany parkiet) i porozkładaj interesujące przedmioty w niewielkiej odległości od dziecka, motywując je do pełzania, później raczkowania. Zawieszki na pałąkach nad dzieckiem motywują je tylko do leżenia na plecach, które docelowo niczemu nie służy, oprócz tego, że się głowa spłaszcza i wygląda się potem jak Stanisław Tym. Nie polecam! P.S. Interesujące przedmioty to wcale niekoniecznie zabawki, ale wszystko! NAPRAWDĘ WSZYSTKO! I tak będziecie pilnować dziecka, więc pod Waszym nadzorem nic mu się nie stanie!

5.    Grające karuzele i pozytywki nad łóżeczko, które w opisach mają fantastyczne historie o tym, jak to pobudzają rozwój słuchu dziecka! Ciekawe czy Bach, czy Mozart, no a może Penderecki mieli takie coś nad łóżkiem? Jak myślicie? A słyszeliście o metodzie stalinowców, by wydusić podczas przesłuchania informacje z przesłuchiwanego – wielokrotne monotonne powtarzanie tego samego dźwięku. Jeżeli chcecie zadbać o rozwój słuchu Waszego dziecka polecam najlepszy sprzęt melomański, koncerty, ostatecznie radio z dobrym wzmacniaczem. A pozytywki niech sobie wiszą w sklepach. Do usypiania lepsza kołysanka, różnorodne piosenki z płyty lub cisza.

6.    Kojec – kolejny gadżet dla świętego spokoju rodziców, a nie rozwoju dziecka. Jeśli nie chcesz wydawać pieniędzy na kojec, lepiej wydaj je na zabezpieczenia kontaktów (np. Pratul i IKEA), usuń z pokoju niebezpieczne przedmioty (czyli takie przedmioty, które dziecko mogłoby ściągnąć sobie na głowę, zjeść lub je uszkodzić i byłoby Ci przykro). Jeśli Twoja podłoga jest zbyt zimna, ostatecznie podłóż dziecku kocyk, co też raczej nie sprzyja rozwojowi jego motoryki, ale zawsze lepsze to na chwilę, niż Twój strach, że malec się przeziębi. Polarowy kocyk nawet na zimnych kafelkach da radę. Na początku mojej przygody z macierzyństwem, zwykle gdy miałam wziąć prysznic, włączałam pralkę, dziecko leżące w bezpieczne odległości na kocyku patrzyło w wirujący bęben niczym kot. W pozostałych pomieszczeniach i tak zawsze przebywasz z dzieckiem z możliwością szybkiej reakcji.

7.    Chodzik – nie tylko nie pomaga się rozwinąć dziecku, ale także może prowadzić do zwyrodnień kości. Jeżeli chcecie pomóc dziecku w nauce chodzenia, lepszy jest wózek do pchania, pingwinek kłapiący łapkami, gdy się go pcha – i tak dalej. Coś co zmotywuje, a nie wyręczy.

8.    Walec (wałek) do nauki raczkowania – wiedzieliście, ze w ogóle jest takie coś? Tak! Jest! Jeżeli chcecie pomóc już pełzającemu dziecku nauczyć się raczkować, utrudnijcie mu pełzanie (połóżcie dywan, załóżcie skarpetki z antypoślizgami, grube na kolanach dresy – albo takie z łatami na kolanach). Dzieci, jeśli nie są ograniczane nauczą się raczkować same lub z Waszą niewielką pomocą. Ten gadżet to zło i wyrzucone pieniądze...

9.     Łapki-niedrapki – akurat na tym dużo nie zaoszczędzicie, bo zazwyczaj dają je za darmo w szpitalu albo są w kompletach odzieży startowej, ale po co one w ogóle są? Zasadniczo po nic, żeby się dziecko nie podrapało… Słyszeliście o nożyczkach? A dziecko od razu zacznie się uczyć obrębu własnego ciała i tego, że może niechcący się uszkodzić. No tak, ale ono jest takie małe i bezbronne, takie, że nic nie umie. No rzeczywiście nie umie, ale im szybciej się nauczy, tym lepiej i dla niego samego – i dla Was!

10.   Wózek głęboki – to także kontrowersyjny punkt, no bo jak to – nie wychodzić na spacery?! Może po pierwsze uświadomię, że są dwie szkoły spacerowania – taka, że trzeba – i taka, że wcale nie jest to konieczne w pierwszym etapie życia dziecka (nie mam na myśli całęgo pierwszego roku dziecka). U nas króluje przekonanie, ze koniecznie trzeba i to dwa razy dziennie wychodzić na dwór, a na przykład w Japonii, chroniąc dzieci przed promieniowaniem słonecznym, chroni się je przez nawet 3  lata przed spacerami i tylko, gdy to konieczne, wystawia się je na dwór. Jeżeli chcecie zapewnić dziecku – niemowlakowi, dostęp świeżego powietrza, możecie wystawiać dziecko do dziennego spania na balkon (na przykład w koszu), zresztą wózek można pożyczyć od koleżanki (bo gondoli, przy prawidłowym rozwoju dziecka będziecie używać jakieś pół roku). Potem możecie kupić wózek spacerowy z funkcją rozkładanego oparcia. Ja miałam głęboki wózek, ale korzystałam z niego niezbyt długo i niewiele, także był pożyczony. Czasem do transportu używałam chusty, zazwyczaj (akurat była sprzyjająca pora roku) rozkładaliśmy koc na trawie albo korzystaliśmy z dobrodziejstwa balkonu. Zastanówcie się, czy nie wolicie wydać pieniędzy na przykład na lepszy fotelik samochodowy, na tablet albo na pomoc opiekunki raz na jakiś czas…

11.  Jeżeli karmisz piersią w ogóle nie musisz myśleć o: butelkach, smoczkach, sterylizatorach, podgrzewaczach, termosach do przenoszenia pokarmu, specjalnych szczotkach i płynach do mycia butelek, suszarkach itp. Zasadniczo, jeżeli zdecydujesz się na roczny urlop macierzyński to w ogóle nie musisz myśleć o żadnych dodatkowych rzeczach, które musisz kupić w celu karmienia swojego dziecka. Wystarczą plastikowa łyżeczka, plastikowa miseczka, plastikowy kubeczek. Mi się udało nauczyć dziecko pić od razu z otwartego kubeczka, a jestem dość leniwa. Tobie też się uda!

12. Wanienka – można na początku zastąpić ją miską, myć dziecko w umywalce (jeśli macie wygodną) lub w kuchenny zlewie (!) – oczywiście wszystko uprzednio odpowiednio umyć. Ja miałam wanienkę i korzystałam z niej dość krótko, potem przeszliśmy do wspólnych kąpieli, a potem to już duża wanna z niewielką ilością wody. Choć to niewielki wydatek, potem zalega wielki gabaryt.

13. Wielkie, ogromne, duże zabawki – są większe od dziecka i bardzo często nie jest ono w stanie w ogóle się tymi zabawkami bawić, nawet objąć ich wzrokiem. Polecam małe, bardzo drobne elementy, opatrzone etykietką od 3 lat (i więcej) i „uwaga zawiera drobne elementy” – bo to właśnie te drobne elementy docelowo rozwiną paluszki Waszego dziecka, a nie WIELKI MIŚ. Im mniejsze elementy, tym łatwiej w razie czego je wydalić. Gdyby Wasze dziecko miało się zaksztusić, ale przecież jest ono ciągle pod nadzorem, gdy bawi się takimi drobnymi zabawkami, to zapoznajcie się z zasadą pomocy podczas zakrztuszenia. Zresztą ta zasada jest w ogóle konieczna, jeżeli chcecie w razie czego pomóc Waszemu dziecku, bo ono może się zakrztusić i jabłkiem, i rodzynką...

14. Buty zanim dziecko zacznie chodzić – w ogóle zbędne, zimą na dwór lepiej takie miękkie skarpety wełniane albo inne ciepłe. Szytwne buty są niewygodne. Zazwyczaj piękne buty są niewygodne (my kobiety coś o tym wiemy.) Pewien bardzo dobry ortopeda powiedział mi, że najlepiej uczyć się chodzić na bosaka albo w bardzo mięciutkich butach lub tylko skarpetkach, zadając jedno retoryczne pytanie: myśli Pani, że małe afrykańskie dzieci skręcają sobie  kostki podczas nauki chodzenia?

15.   Nocnik – nasze próby z nocnikiem były w pierwszym roku życia dziecka tylko próbami – zakładania sobie nocnika na głowę, rzucania do nocnika piłeczkami itp. Jeżeli miałby być wykorzystany do swoich celów, no niestety… moje dziecko było w ciągłym ruchu, najpierw na czworaka, potem na nogach. Siedzenie plackiem przez 2-3 minuty – niewykonalne. Nie postawiłam sobie za punkt honoru siusiania na nocnik np. kosztem włączania telewizora albo zabawiania tabletem. Dopiero około 2 – 2,5 roku życia dziecko zaczęło załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne, ale ze względu na swój wzrost itp. od razu na muszlę klozetową. Po prostu pewnego dnia nie założyłam pieluchy i powiedziałam, że w razie czego trzeba natychmiast mi powiedzieć o tym, że się chce. I wiecie co? I poskutkowało od razu pierwszego dnia! Możecie próbować z nocnikiem, mi nie wyszło. Dlatego uważam, że to nie był potrzebny w moim domu przedmiot.

16.   Dużo innych przedmiotów, o których pewno nie pamiętam.

Jeżeli mieszkacie co najmniej w średnim mieście to na pewno w okolicy jest jakiś supermarket czynny przez całą dobę, jest też allegro. Wszystkie rzeczy możecie dokupić w miarę potrzeby, kiedy zobaczycie, że są naprawdę niezbędne. To nie namawianie do minimalizmu tylko taka mała prośba o zdrowy rozsądek. Zamiast kupować dziecku wszystko, łazić po sklepach i wertować czasopisma (oczywiście marketingowe) dla przyszłych mam, radzę Wam wziąć relaksującą kąpiel, poczytać jakąś dobrą książkę albo wyjść na spokojny spacer. Piszę to z doświadczenia mamy pierwszego dziecka i drugiego dziecka w drodze. Zapewniam Was - przyszli rodzice - że Wasze dziecko doceni Waszą miłość i czas, którą mu ofiarujecie, a nie stosik gadżetów, który po głębszym zastanowieniu, ułatwia życie Wam, a nie Waszym dzieciom.
 
 
Przydały mi się natomiast następujące rzeczy:

Laktator (bez względu na to czy karmisz, czy nie karmisz piersią, jeśli karmisz piersią to potrzebny jest przez pierwszy miesiąc, a później gdy chcesz ściągnąć pokarm, by zostawić go dziecku, jeśli gdzieś wychodzisz, moje dziecko nie chciało pić z butelki, więc była przywiązana do niego na odległość piersi), książeczki z obrazkami (także znajdź 1000 szczegółów, polecane od 4 roku życia), albumy ze zdjęciami, karty z obrazkami, karty z napisami, materiały plastyczne (farby, pieczątki, ciastolina itp.), z dziecięcej odzieży body z krótkim i długim rękawkiem, dresy, legginsy, spodenki bezstópkowe (tylko do wyjść poza dom: bluzy, kombinezon, czapka, skarpetki); klocki lego i inne drobne zabawki (rozwijające zdolności manualne i wyobraźnię), układanki, puzzle, tablet, huśtawka, tunel do przechodzenia przez niego – itp. (dział ruchowy dla dzieci w IKEA jest w tym względzie świetny), wózek spacerowy lub dla własnej wygody nosidełko (ewentualnie chusta).
 
Serdeczne pozdrowienia!