wtorek, 2 grudnia 2014

Jak to jest z tym czytaniem?

Uczymy się czytać od dawna. Często dość nieregularnie, za co obwiniam tylko siebie, bo niestety brak mi w tej sprawie konsekwencji, ale od jakiegoś czasu wróciłam do metody globalnej nauki czytania (czyli nauki metodą Cudowne Dziecko). ---> KLIK.







Jak to się wszystko zaczęło? Jeszcze na studiach wyjątkowo interesowało mnie językoznawstwo. Szczególnie ciekawiły mnie teorie na temat aktów mowy, całostek zdaniowych i zachowań językowych - także w odniesieniu do interpunkcji naszego pięknego języka. Zboczenie, ale nie zawodowe, bo po studiach (na razie) nie kontynuuję pracy w tym obszarze. W każdym razie już po studiach zaczęłam czytać przypadkowy artykuł w jakimś popularno-naukowym tytule - być może nawet o dzieciach (nie pamiętam, przepraszam) o tym, jak to jest z nauką czytania. Opisany był tam przypadek pani, która trafiła do dość prymitywnej małej szkółki w Ameryce Południowej i zauważyła, że dzieci - bez względu na wiek (bo grupy były łączone wiekowo) uczą się przez zapamiętywanie całych wyrazów wywieszanych na ściennych gazetkach i zaczęła przeprowadzać swoisty eksperyment, pokazując dzieciom wyrazy napisane na kartkach. I tyle. Potem artykuł już nie dotyczył nauki czytania ani niczego z tym związanego, tylko podróży, Ameryki Południowej i warunków życia w odizolowanych wioskach. Swoją drogą to bardzo ciekawe, bo pani nie musiała trzymać się programu, tylko poszła za dziećmi, czyli zrobiła coś, czego raczej nie zrobi żaden nauczyciel Waszych dzieci w szkole ani w przedszkolu. W każdym razie tak mnie zaciekawiło to czytanie u dzieci, że zaczęłam szukać w googlach. Dowiedziałam się o metodzie Domana, o czytaniu holistycznym. Nie spotkałam się wcześniej z informacjami na ten temat, choć studiowałam polonistykę. Nie byłam na specjalizacji pedagogicznej, ale nie jestem pewna, czy tam polonistów uczono o różnych metodach nauki czytania - szczerze wątpię, ale może nie mam racji. Od linka do lina, chyba na YouTube, trafiłam na panią Anetę Czerską (teraz już dr Anetę Czerską). Pooglądałam, pozachwycałam się i na tym poprzestałam, bo było to dla mnie ciekawe jak dla językoznawcy, a nie jak dla rodzica. Po niedługim czasie okazało się, że sama spodziewam się dziecka. Nadal nie byłam zainteresowana metodą czytania, bo to jeszcze tyle czasu. Ale coś mi zaczęło świtać, że tam było jakieś szkolenie "Start Niemowląt". I jeszcze w ciąży poszłam na to szkolenie (okazało się, że te zajęcia nie tylko dały mi znacznie więcej niż szkoła rodzenia, często stając na przekór temu, czego w tej szkole rodzenia mnie uczono, ale też w ogóle zmieniły moje całe dotychczasowe pojmowanie macierzyństwa). Po zajęciach wstępnych - o możliwościach dziecięcego mózgu - otworzyłam oczy na metody nauki czytania także w kontekście swojego dziecka. Wtedy jeszcze w brzuchu. I nie zaskakują mnie już na YouTube filmiki jak półtoraroczne dziecko czyta nowe wyrazy albo jak wskazuje wyrazy czytane przez kogoś. Niestety w pewnym momencie odpuściłam (rzekłabym po angielsku "shame on me"), ale teraz bardzo się pilnujemy nauki czytania i matematyki przez zabawę. I naprawdę widzę efekty.

 
Podstawową sprawą tej metody jest nauka czytania całymi wyrazami, a drugą podstawową zasadą jest to, żeby nie odpytywać i nie sprawdzać. Trudno uwierzyć, wiem, ale nigdy tego nie robiłam, podobnie jak się zdarza, że jakiś wyraz zostanie błędnie odczytany podczas zabawy, nie poprawiam, idziemy (dosłownie) dalej. A dlaczego lepiej korzystać z Czerskiej niż z Domana? Bo Czerska dopasowała metodę do języka polskiego, a Doman jest z zagranicy. Jakie to ma znaczenie? Takie że język angielski różni się od polskiego tak jak krewetka od dyni.

Skutek tej nauki? Częste pytania -"a co tu jest napisane?" "A co to za wyraz?" Lub z kolei spostrzeganie liter i napisów w różnych miejscach (w książkach, nawet gdzieś na obrazkach, jak np. podpisany jest narysowany kiosk). Czy uczę Ryśka pojedynczych liter? Nie! Tylko jeśli zapyta o pojedynczą literę odpowiadam, ale używam głosek, a nie nazw liter (czyli jak widz "T" mówię mu "t" a nie "te"). 


Ostatnio zauważam bardzo duży progres, bo też coraz częściej bawimy się czytaniem i coraz większe zainteresowanie Ryśka samodzielnym czytaniem. Zdarza mu się wziąć sobie książkę i czytać - czasem na głos, czasem po cichu (ale widzę, że wodzi oczami), no a czasem coś sobie zmyśla. 


Wróciliśmy do książeczek wczesnodziecięcych i z małą ilością tekstu - podczas nauki czytania i do tych książek Rysiek ma najłatwiejszy dostęp - na półce, do której dosięga stoją Bambo, Lalo, Binta - itp. Myślę, że większość z nich Rysiek zna na pamięć, ale to też bardzo dobre ćwiczenie, że czyta sobie sam coś, czego brzmienie już zna.  


A te książki z dużą ilością tekstu na stronie czytamy my - dorośli. Nie zawsze, ale często śledzę palcem czytane wyrazy. I zauważam, że Rysiek też tak zaczyna robić. I co ważne wskazuje sobie te wyrazy dobrze. Czasem coś doda od siebie (bo często to on sam jest bohaterem książek, choćby to był Luke Skywalker to nagle w tym miejscu jest wstawiany "Rysiek Luke Skywalker"). Poza tym czyta, jak jest napisane.







 
Nadal prowadzimy swój kotoszyt ---> KLIK i dużo wyrazów sobie pokazujemy ---> KLIK, rysując czasem podpisuję obrazki oraz wykonujemy sporo zabaw ruchowych z czytaniem w tle. Choćby takich jak ta (rzucamy piłeczką w wyrazy i czytamy je na głos):




W ogóle zauważyłam, że starożytna grecka zasada gimnazjów tzw. chodzonych jest nadal aktualna. To podczas ruchu się najlepiej zapamiętuje. Na huśtawce, skacząc i krzycząc wyliczankę, raczkując, pływając (nie macie najlepszych pomysłów właśnie w basenie, bo ja zawsze...)





 
I co? Nie wiem, czy to kwestia pamięci czy umiejętności czytania (ale w zasadzie ani jedna ani druga wersja nie jest zła)... Myślę, że tekst pomaga, bo widać, że tam, gdzie tekstu nie ma, jest próba jego poszukiwania i... nie ma czytania. Film dostępny tutaj ---> KLIK

Także warto uczyć czytać małe dzieci, bo dla nich to super zabawa i bonus na potem. Już raz czy dwa usłyszałam pytanie: "Ale po co? Mają na to czas w szkole!" Moja odpowiedź brzmi: sama umiałam płynnie czytać jako czterolatka i w niczym nie ujęło mi to ani dzieciństwa, ani zabawy, ani radości życia, a oszczędziło stressu, dało więcej czasu na zabawę i inne zajęcia pozalekcyjne. Nie po to, żeby być geniuszem, tylko po to, żeby mieć radochę z czytania książek... Czy taka odpowiedź Was niedowiarków satysfakcjonuje? 

1 komentarz:

  1. Cześć! Korzystacie z gotowych materiałów dr Czerskiej czy sama drukujesz wyrazy? Jestem pełna zapału tylko nie wiem jak ogarnąć materiały.

    OdpowiedzUsuń