wtorek, 10 listopada 2015

Niech żyją skrzaty, elfy i driady!

Choć dziś 11. listopada i Święto Niepodległości, to ja tak z zupełnie innej beczki. Dziś nieco o rozwijaniu dziecięcej wyobraźni, a może raczej o niezabijaniu jej w zarodku. Bo przecież dzieci mają tę wyobraźnię w sobie, skądś ją mają i już.







Rysiek czasem się mnie pyta - w różnych kontekstach - "ale to jest naprawdę?" albo "przecież duchy nie istnieją, nie istnieją, prawda?". Hmmm... zwykle wtedy zaczynamy długą i zagmatwaną rozmowę o tym, w co wierzymy, i że jak czegoś nie widać, to wcale nie znaczy, że tego nie ma. Kluczowym przykładem jest dla nas wciąż pojęcie abstrakcyjne - jakim jest miłość - i że jednak ona jest, bo ją czuć. Oraz duch pradziadka - że również jednak jest, chociaż go nie widzimy, to gdzieś tam jest. Bo tak wierzymy. Rozmowa na tematy z pogranicza wiary, pojęć abstrakcyjnych i codziennych zdarzeń o charakterze magicznym bywa dla mnie trudna. Nie dlatego, że nie chcę rujnować dziecku dzieciństwa - a niech tam wierzy w skrzaty, elfy i driady, ale też dlatego, że ja czasem naprawdę wierzę w różne niewidzialne rzeczy, choć na drodze rozumowej wiem, że ich nie ma. Bo tak mnie nauczono. I bardzo ucieszył mnie fakt, że na Islandii wstrzymano budowę autostrady, gdyż ludzie wierzą, że na tych terenach żyją elfy! -->KLIK
Tymczasem w czterolatku wciąż podtrzymuję wiarę w magiczną moc przyrody, choć równolegle pokazuję mu naukowe o niej informacje. Ale ad rem...





Książką, która świetnie łączy te dwa światy - naukowy i magiczny - to "Skrzaty".--->KLIK
"Skrzaty" to nie byle książka, to kompendium wiedzy o skrzatach, ich zachowaniu, wyglądzie, wierzeniach, medycynie ludowej, historii, zwyczajach i tradycjach. Dodam także, że skrzacie legendy na końcu są naprawdę wstrząsające i nie oszczędzają czytającego dziecku dorosłego (pojawiają się w nich także trolle, śmierć, porwania i takie tam legendy, z których trzeba się dziecku wytłumaczyć). Ponad walory encyklopedycznej wiedzy o skrzatach, cenię wielkie poczucie humoru tej książki. Być może to, co dzieci łykną jako prawdy objawione i najbardziej prawdziwą wiedzę o skrzatach, was po prostu rozśmieszy. Albo także łykniecie sporą dawkę wiedzy nieznanej.






Przy okazji rozważań o zmysłach skrzatów można powtórzyć sobie te ludzkie. Są wszakże takie same, tylko różnią się nieco czułością. 






Gdybym tylko na czymś grała, chętnie bym to zaśpiewała. Skrzacia piosenka do kibelka, jeżeli działałaby także na małe dzieci, dałabym mi stuprocentową intymność kibelkową. Tymczasem bywa różnie.  








Czy wieje, czy leje, żadnej skrzat się nie boi i idzie dzielnie w świat. Jak małe duńskie dziecko. Dzieci chronią kombinezony Reima czy też innych super funkcjonalnych firm, a skrzat ma brodę, czapkę i filcowe buty. Przepraszam bardzo, niewielka różnica!






 Ho, ho! Pojawia się też przekrój podziemnego domu z usytuowaniem pomieszczeń. Bardzo ciekawa sprawa. My już od jakiegoś czasu zaglądamy do tej książki, a właściwie swoją świetność miała jakieś półtora roku temu, dziś do niej wróciliśmy. I my urządzamy czasem takie domy! ---> KLIK





Skrzaty, jak zapewne wiecie, mieszkają gdzieś wśród mchów i porostów, w korzeniach drzew, w dziuplach. Więc każdy spacer może być poszukiwaniem ich tropów. Nawet w najgorszą pogodę można zachęcić tak do spaceru. Nie tylko dzieci.







Medycyna naturalna i ziołolecznictwo to rzecz, której od skrzatów powinniśmy się uczyć. One naprawdę mają szeroko rozwiniętą wiedzę na ten temat, a w encyklopedii też sporo informacji, na przykład o tym, że opium nieźle usypia. Tak, mój czterolatek już to wie.






Pozostałych, fascynujących informacji, szukajcie w tej przepięknie wydanej książce. Być może znacie ją z dzieciństwa, nowe wydanie (pierwsze poprawione) jest dostępne w księgarniach od okołu dwóch lat. I jest to jedna z tych książek, które naprawdę cała rodzina czyta z lekkimi wypiekami, uśmiechem i zachwytem nad wspaniałymi ilustracjami. Polecamy!



Tymczasem przenosimy się w świat literatury pięknej. Ach, "Baśń o ziemnych ludkach" to rzeczywiście książka z cyklu "Lektury mojej babci". Czyli mojej mamy. Ona tę książkę uwielbiała i ja podobno też, choć z dzieciństwa w ogóle tego nie pamiętam. Ale być może stąd ta moja wiara w dziwne stworzonka, które mieszkają tu i tam. Stare wydanie jest w domu u rodziców, więc nie mogę go zaprezentować. Ale dostaliśmy od babci w prezencie nowe wydanie - na tekturze, więc bez szkody dla materiału, można prezentować je nawet najmłodszym (o ile pozwoli na to ich cierpliwość).






Julian Ejsmond to nie byle kto. Luźno związany ze Skamandrem, łowczy, miłośnik łaciny i urzędnik. Ot takie, w dzisiejszych czasach, rzadko spotykane połączenie. Pisał sporo i różnorodnie, a skoro nachodził się po lasach podczas swoich łowów, to wiedział na pewno sporo o tych ziemnych ludkach. W 1914 roku przygotował tę oto piękną baśń wierszem, która w moim przekonaniu przetrwała próbę czasu i zestarzała się naprawdę bardzo ładnie i bez zbyt dużej straty dla czytelników. Dodatkowo darzę tę książkę wyjątkową miłością, bo ulica Ejsmonda w Gdyni, budzi we mnie szczerze najwspanialsze uczucia! Nie, nie jestem kibicem Arki. Ulicą Ejsmonda dojdziecie do Polanki Redłowskiej - jednego z piękniejszych miejsc w tej ukochanej mojej Gdyni. A tam poszukiwania skrzatów i ziemnych ludków mogą nie mieć końca.






Ziemne ludki to dzieci Matki Ziemi. Wraz z cyklem pór roku, które przemijają i powracają, pomagają przyrodzie przygotować się do wiosny. I wraz z nadchodzącą jesienią chowają się do jamek, żeby pod kołdrą spać aż do kolejnej wiosny. Och, bliskie mi pojęcie. Oprócz dobrze zaopatrzonej spiżarni i biblioteki, potrzebna by mi była do wiosny jeszcze taka spokojna jamka. Chyba tak wygląda to siódme niebo. Czekajcie, naprawdę? Pod ziemią?






Ilustracje nie powalają mnie jakoś szczególnie, chociaż widzę, że Ryśkowi bardzo się podobają.Upodobał sobie ludka latającego na ważce. 











Literatura piękna, zakorzeniona w kulturze europejskiej i przywołująca krążące w tamtych latach ludowe wierzenia i legendy, ma także swój niemiecki pierwowzór Ziemnych Ludków. "Etwas von den Wurtzelkindern" Sibylle von Olfers. Zdaje się, że pani Sibylle pierwsza opisała lud podziemny, choć malutki, bo sięgnęła po ten motyw w 1906 roku. Jednak tekst Ejsmonda trudno nazwać tłumaczeniem - jest bardziej rozbudowany i dłuższy. Myślę, że to duch czasów, a nie żaden tam plagiat. (Ale nie sprawdzałam zbyt głęboko, więc to tylko moje intuicyjne domysły).






Staroniemiecki tekst, do tego napisany gotycką czcionką, jest dla mnie dość niewygodny i skomplikowany do czytania. Choć przyznam, że siedziałam ze słownikiem i sprawdzałam niektóre zwroty. Nie jestem germanistką i trudno było mi zrozumieć pewne konstrukcje historyczne, lecz mimo to złapałam ducha utworu. Przed oczami mamy ilustracje z pierwszego wydania. To reprint tego wydania sprzed ponad stu lat. Ciekawa i wyjątkowo urokliwa książka.






Przemijanie, pory roku, pomoc Matce Ziemi - to wszystko spotyka też i niemieckie ziemne ludki.

















A tutaj proszę - tak dla porównania - ilustracje z wydania niemieckiego oraz z tego polskiego. Ziemne ludki mają dokładnie te same zajęcia - szyją nowe szaty, polerują owady, odmalowują ich barwy i czeszą włosy trzmiela! Także widzicie, sama nie wiem. Tłumaczenie, a może raczej pastisz?












Poszukiwaliśmy skrzatów, ziemnych ludków, elfów i driad tej jesieni nie jeden raz. W puławskim parku, w Lesie Kabackim (choć tu, według mapy z encyklopedii "Skrzaty" nie mamy szans ich spotkać), w wąwozach Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. I będziemy ich szukać mimo pogody pod psem, bo ostatnio mamy na to świetny patent. Jeżeli coś przeszkadza podczas spacerów w deszczu, prawdopodobnie jest to deszcz wpadający do oczu, a nie deszcz sam w sobie. Na tę okoliczność wystarczy założyć okularki do pływania i... nawet najgorszy spacer jest nagle NAJLEPSZY!
















Także ten! Polecamy na deszczowe dni! 






 A tak w ogóle, to zawsze mieliśmy skłonność do drobiazgu ---> KLIK.

Idźcie koniecznie na spacer wyszukiwać wejść do skrzacich mieszkań!


Do rozmyślań i wyobrażeń o skrzatach, elfach i ziemnych ludkach zachęciły nas książki:
"Skrzaty", Wil Huygen
Przekład Barbara Durbajło 
Ilustrował Rien Poortvliet
Wydawnictwo BONA.

"Baśń o ziemnych ludkach", Julian Ejsmond
Ilustrował Artur Nowicki
Lektury Mojej Babci
Wydawnictwo Book House

"Etwas von den Wurzelkindern", Sibille von Olfers
Wydawnictwo Essinger




Wpis ten powstał w ramach projektu blogowego Przygody z książką”---> KLIK









środa, 28 października 2015

Banzai - czyli 10 japońskich spraw dla małych i dużych

Od jakiegoś czasu trwa u nas etap ninja. Nie jest on dla mnie najłatwiejszy, ale staram się wszystkie etapy sensytywne na coś, przełożyć na coś innego - moim zdaniem wartego uwagi i zaangażowania. Etap ninja (a wziął się on prozaicznie - od klocków lego ninjago) tym razem przerobiliśmy wzdłuż i wszeż na japońskie inspiracje! A co? Wiadomo - ninja są z Japonii, a jak ktoś chce być ninja, to MUSI wiedzieć o Japonii wiele, prawda?









O! Dwie Siostry, jak znalazł, wydały zupełnie niedawno książkę: "Banzai. Japonia dla dociekliwych". Chociaż sugerowany wiek odbiorców tej książki to 8+, zapewniam że czterolatek zainteresowany Japonią znajdzie w niej odpowiedzi na wiele nurtujących pytań i nauczy się wiele ciekawych rzeczy o Japonii. Przy okazji rodzice też.




1. Sushi - o, o tym, to naszego ninja uczyć nie trzeba było, bo przecież to bywalec i wielbiciel, ale tym razem pokusiliśmy się o coś więcej niż zestaw z odpowiednią ilością wasabi. Zrobiliśmy sami kolację w japońskim stylu - z tatarem z tuńczyka, makisushi owinięte w nori i z jaśminową herbatą. Tak! Rysiek też kręcił maki. Ale ryż się za bardzo do palców kleił, więc ostatecznie to ja zostałam sushiłumen.












Itadakimasu! - czyli po japońsku "Smacznego!"


2. Origami - japońska sztuka składania papieru. W "Banzai" jest sposób na złożenie żurawia - dla zupełnie początkującego czterolatka trochę to trudne, więc posiłkowaliśmy się inną książką o origami i zrobiliśmy samurajską czapkę. Wyszło całkiem nieźle. A pierwszym wpisem na Kreskach, kropkach i fikołkach był mobilny wisielec z kolorowymi rybkami ---> KLIK, które wykonuje się także z czapki Samuraja Wciąż w naszym domu! Serio, serio!




















Uważam, że jak na pierwszy raz, to wyszło mu BARDZO porządnie! Moc skupienia!


3. Herbata - czyli rytuał. Och, nie mamy niestety w domu tej herbaty od merdania pędzelkiem i machania miseczką (ale sobie obejrzeliśmy na YouTube ---> KLIK), a poza tym ja nie umiem takiego zen osiągnąć. Ale kupiliśmy sobie herbatę japońską z prażonym ryżem. Jej smak jest iście dziwny, dla mnie wręcz momentami okropny, ale warto było jej spróbować. Można uznać to za doświadczenie sensoryczne.Bardziej dla mnie niż dla Ryśka, do on wypił i poprosił o dolewkę. Także ten! Ninja!  

















4. Tusz - czyli te piękne japońskie litografie. Pooglądaliśmy sobie trochę japońskich grafik, a potem wzięliśmy się za rysowanie (czy może raczej pisanie) tradycyjnym tuszem japońskim. Wyjątkowo trudna zabawa. Najpierw na kamieniu trzeba utrzeć tusz, potem pędzelkiem z odrobiną wody nanieść go na papier. Nie można popełnić błędu, bo zetrzeć się nie da. A poza tym warto osiągnąć skupienie. Okazało się, że największe skupienie towarzyszy ucieraniu tuszu. Też dobrze.



















Sztukę japońską obejrzeliśmy sobie także w albumie "Hokusai". Oczywiście największe zainteresowanie wzbudzili Samurajowie i smoki.






5. Palcem po mapie - czyli wyspy na których znajduje się Japonia. To także rozszerzenie pierwszego rozdziału "Banzai" przez inną ksiażkę, także od Dwóch Sióstr - "Mapy" Mizielińskich. To rozmowy o florze i faunie tamtego rejonu, o wulkanach i trzęsieniach ziemi. I o nowoczesnych miastach i szybkich pociągach. O zatłoczonym metrze.











6. Flaga - o której przeczytacie w książce, jest niezwykle łatwa do zapamiętania i naprawdę łatwa do zrobienia. A przy tym taka piękna!

7. Maska - nieodzowny element kultury Japonii. Maska to także świetna zabawa z kolegami, przebieranie się i... straszenie siostry!











8. Geisha i kimono - czyli ta nasza piękna laleczka, ta dama! Można ją oglądać i podziwiać, ma wachlarz i piękne zdobne kimono.















9. Maneki neko - bo kotów u nas zabraknąć nie może!














Nasz Maneki Neko jest oczywiście made in China, ale i o tym przeczytacie w książce. A te dwa dziwne stworki to... masażery do twarzy - hit japońskich kobiet i nastolatek. Odpowiednio wymasowana twarz może przybrać wyraz baby face albo podnieść policzki. Niestety nie wiem, do czego konkretnie są te dwa miśki, bo nie umiem japońskiego, ale u nas służą do masażu całych małych ciałek.



10. Ninja - zostawiłam najlepsze na koniec. Ninja po prostu jest. Dyskusje o słuszności bycia ninją nie są na miejscu ;-) W każdym razie udało nam się dzięki temu bardzo wiele nowych rzeczy wyćwiczyć. Naprawdę! Nie tylko jedzenie pewnych nowych rzeczy (bo ninja jedzą przecież), ale także ćwiczenia ciała (zwis na drabince sięga już 12 sekund), cierpliwości (ha ha, sama się śmieję, jak to piszę, czas nienarzekania wydłużył się z 5 do 10 sekund). No i cóż mam powiedzieć?





O tym wszystkich rzeczach, a także o jeszcze innych poczytacie wspólnie w książce "Banzai". W krótkich, a treściwych rozdziałach, w których historia Japonii miesza się ze współczesnością. Gdzie samurajowie i cesarzowie mieszają się z robotami i Hello Kitty. Do tego niebanalne ilustracje i kilka przepisów na koniec. Jesteśmy oczarowani Japonią i jej kulturą.



A to jest ulubiony fragment książki według Ryśka. Zażyczył sobie, żebyśmy się do niego zwracali "Szanowny starszy bracie!" i tak też ma mówić do niego Celcik - ciekawe co ona na to?






Czy chcecie, czy nie, książka "Banzai" jest po prostu dobra! Nie tylko poszerza wiedzę o Japonii, ale też inspiruje do wielu ciekawych czynności - i plastycznych, i kulinarnych, i sportowych. I będziemy walczyc na bambusowe kije! Cnociażby te z balkonu.

Polecamy wszystkim małym i dużym, młodym i starym!

Banzai!


Do poszerzania wiedzy o kulturze Japonii zachęciła nas książka:
"Banzai. Japonia dla dociekliwych", Zofia Fabjanowska - Micyk
Ilustrowała Joanna Grochocka
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015.

Wpis ten powstał w ramach projektu blogowego „Przygody z książką---> KLIK