Rysiek czasem się mnie pyta - w różnych kontekstach - "ale to jest naprawdę?" albo "przecież duchy nie istnieją, nie istnieją, prawda?". Hmmm... zwykle wtedy zaczynamy długą i zagmatwaną rozmowę o tym, w co wierzymy, i że jak czegoś nie widać, to wcale nie znaczy, że tego nie ma. Kluczowym przykładem jest dla nas wciąż pojęcie abstrakcyjne - jakim jest miłość - i że jednak ona jest, bo ją czuć. Oraz duch pradziadka - że również jednak jest, chociaż go nie widzimy, to gdzieś tam jest. Bo tak wierzymy. Rozmowa na tematy z pogranicza wiary, pojęć abstrakcyjnych i codziennych zdarzeń o charakterze magicznym bywa dla mnie trudna. Nie dlatego, że nie chcę rujnować dziecku dzieciństwa - a niech tam wierzy w skrzaty, elfy i driady, ale też dlatego, że ja czasem naprawdę wierzę w różne niewidzialne rzeczy, choć na drodze rozumowej wiem, że ich nie ma. Bo tak mnie nauczono. I bardzo ucieszył mnie fakt, że na Islandii wstrzymano budowę autostrady, gdyż ludzie wierzą, że na tych terenach żyją elfy! -->KLIK
Tymczasem w czterolatku wciąż podtrzymuję wiarę w magiczną moc przyrody, choć równolegle pokazuję mu naukowe o niej informacje. Ale ad rem...
Książką, która świetnie łączy te dwa światy - naukowy i magiczny - to "Skrzaty".--->KLIK
"Skrzaty" to nie byle książka, to kompendium wiedzy o skrzatach, ich zachowaniu, wyglądzie, wierzeniach, medycynie ludowej, historii, zwyczajach i tradycjach. Dodam także, że skrzacie legendy na końcu są naprawdę wstrząsające i nie oszczędzają czytającego dziecku dorosłego (pojawiają się w nich także trolle, śmierć, porwania i takie tam legendy, z których trzeba się dziecku wytłumaczyć). Ponad walory encyklopedycznej wiedzy o skrzatach, cenię wielkie poczucie humoru tej książki. Być może to, co dzieci łykną jako prawdy objawione i najbardziej prawdziwą wiedzę o skrzatach, was po prostu rozśmieszy. Albo także łykniecie sporą dawkę wiedzy nieznanej.
Przy okazji rozważań o zmysłach skrzatów można powtórzyć sobie te ludzkie. Są wszakże takie same, tylko różnią się nieco czułością.
Gdybym tylko na czymś grała, chętnie bym to zaśpiewała. Skrzacia piosenka do kibelka, jeżeli działałaby także na małe dzieci, dałabym mi stuprocentową intymność kibelkową. Tymczasem bywa różnie.
Czy wieje, czy leje, żadnej skrzat się nie boi i idzie dzielnie w świat. Jak małe duńskie dziecko. Dzieci chronią kombinezony Reima czy też innych super funkcjonalnych firm, a skrzat ma brodę, czapkę i filcowe buty. Przepraszam bardzo, niewielka różnica!
Ho, ho! Pojawia się też przekrój podziemnego domu z usytuowaniem pomieszczeń. Bardzo ciekawa sprawa. My już od jakiegoś czasu zaglądamy do tej książki, a właściwie swoją świetność miała jakieś półtora roku temu, dziś do niej wróciliśmy. I my urządzamy czasem takie domy! ---> KLIK
Skrzaty, jak zapewne wiecie, mieszkają gdzieś wśród mchów i porostów, w korzeniach drzew, w dziuplach. Więc każdy spacer może być poszukiwaniem ich tropów. Nawet w najgorszą pogodę można zachęcić tak do spaceru. Nie tylko dzieci.
Medycyna naturalna i ziołolecznictwo to rzecz, której od skrzatów powinniśmy się uczyć. One naprawdę mają szeroko rozwiniętą wiedzę na ten temat, a w encyklopedii też sporo informacji, na przykład o tym, że opium nieźle usypia. Tak, mój czterolatek już to wie.
Pozostałych, fascynujących informacji, szukajcie w tej przepięknie wydanej książce. Być może znacie ją z dzieciństwa, nowe wydanie (pierwsze poprawione) jest dostępne w księgarniach od okołu dwóch lat. I jest to jedna z tych książek, które naprawdę cała rodzina czyta z lekkimi wypiekami, uśmiechem i zachwytem nad wspaniałymi ilustracjami. Polecamy!
Tymczasem przenosimy się w świat literatury pięknej. Ach, "Baśń o ziemnych ludkach" to rzeczywiście książka z cyklu "Lektury mojej babci". Czyli mojej mamy. Ona tę książkę uwielbiała i ja podobno też, choć z dzieciństwa w ogóle tego nie pamiętam. Ale być może stąd ta moja wiara w dziwne stworzonka, które mieszkają tu i tam. Stare wydanie jest w domu u rodziców, więc nie mogę go zaprezentować. Ale dostaliśmy od babci w prezencie nowe wydanie - na tekturze, więc bez szkody dla materiału, można prezentować je nawet najmłodszym (o ile pozwoli na to ich cierpliwość).
Julian Ejsmond to nie byle kto. Luźno związany ze Skamandrem, łowczy, miłośnik łaciny i urzędnik. Ot takie, w dzisiejszych czasach, rzadko spotykane połączenie. Pisał sporo i różnorodnie, a skoro nachodził się po lasach podczas swoich łowów, to wiedział na pewno sporo o tych ziemnych ludkach. W 1914 roku przygotował tę oto piękną baśń wierszem, która w moim przekonaniu przetrwała próbę czasu i zestarzała się naprawdę bardzo ładnie i bez zbyt dużej straty dla czytelników. Dodatkowo darzę tę książkę wyjątkową miłością, bo ulica Ejsmonda w Gdyni, budzi we mnie szczerze najwspanialsze uczucia! Nie, nie jestem kibicem Arki. Ulicą Ejsmonda dojdziecie do Polanki Redłowskiej - jednego z piękniejszych miejsc w tej ukochanej mojej Gdyni. A tam poszukiwania skrzatów i ziemnych ludków mogą nie mieć końca.
Ziemne ludki to dzieci Matki Ziemi. Wraz z cyklem pór roku, które przemijają i powracają, pomagają przyrodzie przygotować się do wiosny. I wraz z nadchodzącą jesienią chowają się do jamek, żeby pod kołdrą spać aż do kolejnej wiosny. Och, bliskie mi pojęcie. Oprócz dobrze zaopatrzonej spiżarni i biblioteki, potrzebna by mi była do wiosny jeszcze taka spokojna jamka. Chyba tak wygląda to siódme niebo. Czekajcie, naprawdę? Pod ziemią?
Ilustracje nie powalają mnie jakoś szczególnie, chociaż widzę, że Ryśkowi bardzo się podobają.Upodobał sobie ludka latającego na ważce.
Literatura piękna, zakorzeniona w kulturze europejskiej i przywołująca krążące w tamtych latach ludowe wierzenia i legendy, ma także swój niemiecki pierwowzór Ziemnych Ludków. "Etwas von den Wurtzelkindern" Sibylle von Olfers. Zdaje się, że pani Sibylle pierwsza opisała lud podziemny, choć malutki, bo sięgnęła po ten motyw w 1906 roku. Jednak tekst Ejsmonda trudno nazwać tłumaczeniem - jest bardziej rozbudowany i dłuższy. Myślę, że to duch czasów, a nie żaden tam plagiat. (Ale nie sprawdzałam zbyt głęboko, więc to tylko moje intuicyjne domysły).
Staroniemiecki tekst, do tego napisany gotycką czcionką, jest dla mnie dość niewygodny i skomplikowany do czytania. Choć przyznam, że siedziałam ze słownikiem i sprawdzałam niektóre zwroty. Nie jestem germanistką i trudno było mi zrozumieć pewne konstrukcje historyczne, lecz mimo to złapałam ducha utworu. Przed oczami mamy ilustracje z pierwszego wydania. To reprint tego wydania sprzed ponad stu lat. Ciekawa i wyjątkowo urokliwa książka.
Przemijanie, pory roku, pomoc Matce Ziemi - to wszystko spotyka też i niemieckie ziemne ludki.
A tutaj proszę - tak dla porównania - ilustracje z wydania niemieckiego oraz z tego polskiego. Ziemne ludki mają dokładnie te same zajęcia - szyją nowe szaty, polerują owady, odmalowują ich barwy i czeszą włosy trzmiela! Także widzicie, sama nie wiem. Tłumaczenie, a może raczej pastisz?
Poszukiwaliśmy skrzatów, ziemnych ludków, elfów i driad tej jesieni nie jeden raz. W puławskim parku, w Lesie Kabackim (choć tu, według mapy z encyklopedii "Skrzaty" nie mamy szans ich spotkać), w wąwozach Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. I będziemy ich szukać mimo pogody pod psem, bo ostatnio mamy na to świetny patent. Jeżeli coś przeszkadza podczas spacerów w deszczu, prawdopodobnie jest to deszcz wpadający do oczu, a nie deszcz sam w sobie. Na tę okoliczność wystarczy założyć okularki do pływania i... nawet najgorszy spacer jest nagle NAJLEPSZY!
Także ten! Polecamy na deszczowe dni!
A tak w ogóle, to zawsze mieliśmy skłonność do drobiazgu ---> KLIK.
Idźcie koniecznie na spacer wyszukiwać wejść do skrzacich mieszkań!
Do rozmyślań i wyobrażeń o skrzatach, elfach i ziemnych ludkach zachęciły nas książki:
"Skrzaty", Wil Huygen
Przekład Barbara Durbajło
Ilustrował Rien Poortvliet
Wydawnictwo BONA.
"Baśń o ziemnych ludkach", Julian Ejsmond
Ilustrował Artur Nowicki
Lektury Mojej Babci
Wydawnictwo Book House
"Etwas von den Wurzelkindern", Sibille von Olfers
Wydawnictwo Essinger
Wpis ten powstał w ramach projektu blogowego „Przygody z książką”---> KLIK