Plan był taki, że jestem w domu, dostaję skurczy, połowę porodu nadal jestem w domu i jedziemy do szpitala tylko na chwilę. Hahaha! Jak to fajnie jest zaplanować coś, czego się zaplanować nie da! :-)
Tymczasem panna Celina siedzi dłużej w brzuchu niż wyliczono, więc trzeba ją monitorować. A na jednym monitoringu wyszło, że ona się jakoś strasznie wierci i ma duże tętno. No i... szpital. Nigdy nie leżałam w szpitalu, więc cieszę się, że trafiłam do tak cywilizowanego miejsca jak Szpital na Inflanckiej. Naprawdę i bez dwóch zdań - oczywiście wykluczając okoliczności niezbyt przyjemne dla wielu leżących tutaj osób - jest to miejsce godne polecenia na rekonwalescencję, komplikacje i poród. Po pierwsze największe sale są trzyosobowe, przestronne i bardzo czyste (panie salowe 2xdziennie myją podłogę), po drugie lekarze są naprawdę życzliwi, mili i uśmiechnięci, a spokojem i rzeczowością uspokoją nawet najbardziej spanikowane kobiety (może z jednym wyjątkiem... ale to zupełni eoddzielna historia - wiadomo pierwiastek ludzki wszędzie jest zawodny). A po trzecie Inflancka ma naprawdę dobre jedzenie.
Nie zdążyłam zrobić zdjęcia żadnego obiadu, bo były tak smaczne i pachnące (bez drwiny, naprawdę), że zjadłam je z wielkim smakiem. A wielkość porcji - nawet dla takiego obżartucha, jak ja, była wystarczająca. Tylko te szpitalne godziny posiłków trochę nie dla ludzi, ale cóż, po tygodniu człowiek się przestawia i o 7:30 rano w domu budzi go burczący żołądek. Jedyne zastrzeżenie mam do zestawu kolacyjnego (!) - twarożek waniliowy i pomidor (jak to połączyć - nie wiem - mam wrażenie, że dotarła tu moda na kuchnię fusion, tylko jakoś źle pojętą). A i jeszcze ogórek kiszony do pasztety występował w formie pół ogórka (a wiadomo, że ciężarna lubi ogórki kiszone, więc czemu odbierać jej połowę przyjemności?!). Do reszty posiłków nie mam zastrzeżeń! Nawet mój mąż (smakosz) parę razy spróbował i ani razu się nie skrzywił.
Miłym zaskoczeniem był pączek na Tłusty Czwartek. Co prawda chciałam już dawno być w domu z jako tako podrośnietym, może nawet i tygodniowym dzieckiem, i zajadać pączki domowej roboty, no ale... Nie wyszło... Więc dostałam oddziałowego, przydziałowego pączka - o dziwo i świeżego, i z różą. Miły akcent, co?
I kiedy wreszcie dotrwałam na oddziale do Walentynek - święta, którego nie obchodziliśmy do tej pory, bo kochamy się każdego dnia i wysyłamy sobie serduszka i buziaczki, zaczęło się... Zaczęło się! Tyle że bez szału jakiegoś, naprawdę bez szału.
Paweł był ze mną przez cały dzień i dzielnie patrzył na moją wykrzywioną minę raz na 10-15 minut. W międzyczasie spałam, a on się nudził. Ból? Nie to nie był ból, tylko takie pobolewanie, łatwo je było uspokoić oddechem i znieść jakoś tak lekko. Kiedy wreszcie skontaktowałam się z Położną (uwaga w Szpitalu na Inflanckiej prywatna opieka położnej jest wyceniona, a opłatę uiszcza się w kasie i dostaje się rachunek), bez wielkich och i ach stwierdziłyśmy, że to chyba już czas i Celina wreszcie pokaże swój nos na tym świecie. Jeżeli ktoś kiedyś się zastanawiał, na co najlepiej wydać pieniądze w kontekście narodzin dziecka (super kocyk, nowoczesny wózek czy najnowsze nosidełko), to ja polecam prywatną opieką wykwalifikowanej położnej zamiast tych wszystkich gadżetów. Pani Sylwia poprowadziła nas przez cały poród w taki sposób, że ból był mi niestraszny (nie wzięłam znieczulenia, a kiedy o nie poprosiłam, to w zasadzie po 5 minutach Celina była na świecie, więc nawet nie miałabym okazji go wziąć), że poród wspominam tylko pozytywnie, że wyszłam z niego uśmiechnięta, niezbyt zmęczona i przede wszystkim nie czułam takiego głodu, że mogłabym pożreć wszystko. A Pani Sylwia jest aniołem, a nie położną - i jeżeli ktoś mi nie wierzy, to powinien choć raz z Nią urodzić, to się sam przekona!
Cela urodziła się jeszcze w Walentynki (tak jak przeczuwała Położna) - czyli mamy teraz prawdziwy powód, żeby sobie upiec tort z malinami. I mam nadzieję, że Ona będzie się cieszyć, że te wszystkie serduszka i amorki są specjalnie dla Niej i na Jej urodziny!
Pozdrawiamy szczęśliwe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz