wtorek, 9 kwietnia 2013

Wakacjusze

Za oknem powiało śniegiem, na drodze ślizgawica. Udało nam się nie wpaść do rowu w Wielką Niedzielę, żeby w Lany Poniedziałek wylecieć do ciepłych krajów. Dawno już nie używałam tego określenia, ale tym razem było ono po prostu wyczekiwane.

Nie tylko przeze mnie.



Słońce na plaży to świetny pretekst do zabawy cieniem. Machania do siebie, udawania małpy, krokodyla...



 Można też pluskać się w basenie, pływając na mamie. Zostałam... miotłą, a Ryszard był "bajagą"



W poszukiwaniach złota i byciu górnikiem nie przeszkadzał nawet silny wiatr. Później były próby zasypania oceanu kamieniami. Plan spełzł na niczym.




Nastała moda na rybi manicure, ale panowie zadowolili się rybim masażem stóp.





Ryby były naprawdę podekscytowane.




Puerto del Rosario okazało się idealnym miejscem na przyklejenie pierwszej w życiu vlepki kibicowskiej.






A także do tego, żeby być strażakiem. Oczywiście w kasku!



Spacery brzegiem oceanu to idealne miejsce na znajdowanie wulkanicznych kamieni i muszelek.




A także tego, by rzucać cień...





Można być także zmęczonym rabusiem w hotelowej szafie. Złodziejem, którego ściga szeryf Ryś! 





A jednak nic tak nie poprawia humoru, jak widok brytyjskiej turystki na wielbłądzim garbie. Gdy jej fałdki tłuszczu falują, jak ocean w tle.



Ach, cóż to był za wyjazd!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz