No to się doczekałam! Do własnego domu muszę najpierw kupić bilet "za pięć dych!" Trochę dużo, co? Sam bilet nie jest jeszcze najgorszy, bo można płacić lutczynami (nasza waluta na niby, zawsze ją masz, masz ile chcesz, nawet miliony lutczynów i już), ale czeka mnie jeszcze krzyżowy ogień pytań pana kustosza na temat eksponatów. Mówię Wam...
Tylko ja chciałabym wiedzieć, dlaczego te roślinożerne jaszczury podjadają moje piękne kwiatki?!
Pan kustosz oprowadza mniej więcej tak: "Eee... witaj w Muzeum Dinozaurów! Mamy tutaj - o tutaj (i paluch) skamieniałości różne, skały takie eee... No takie właśnie! Proszę nie podchodzić do eksponatów! (hahah) A tu dinozaury i ich dzieci - proszę, kaczodziobe, zauropody żrą paprocie, dalej pteruś czyli latacz.... Uwaga! Tu są drapieżniki, żrą mięso i inne dinozaury! Gryzą! O! A tam rekonstrukcja paleologów (=paleontologów) szkielet stegozaura, co miał mały mózg. Masz Ty mózg?"
Także wiecie, jakby co, to jest w Warszawie jeszcze jedno muzeum... Tylko trochę szybko je zamykają. Jakieś 15 minut dziennie czynne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz