wtorek, 24 lutego 2015

7 rzeczy, które mnie denerwują w portalach i czasopismach "parentingowych"


 
1.       Beże i brązy

Czyli to, w jaki sposób przygotować pokój na nadajecie Małego człowieka, jak wpłynąć na jego gust i takie tam rzeczy. Wszyscy zgodnie powtarzają, że to takie super, piękne i wrażliwe, wyciszające i najlepsze dla dziecka (niemowlęcia), żeby żyło pierwsze miesiące (a nawet lata) w beżu i odcieniach koloru skóry, bo wtedy będzie wyciszone, spokojne i zrównoważone. Aha! Już – o tak, na pewno! Nic bardziej błędnego. Wasze dziecko nie musi siedzieć w beżu, pastelach i innych mdłych kolorach, chociaż się to tak bardzo kojarzy z dzieciństwem, niemowlęctwem i słodkim otoczeniem. Wasze dziecko potrzebuje kontrastów, czarnych i białych linii, żeby zacząć rozwijać wzrok, po jakimś czasie nie zezować i skupiać swoje oczy na kontrastowych obiektach. To nie prawda, że jego system nerwowy jest na to niegotowy – system nerwowy, żeby się rozwijać (jak każdy inny system) potrzebuje ćwiczeń i wyzwań. Jakoś nasi dziadkowie, rodzice i my także, nie mieliśmy wszystkiego białego, beżowego i bladego… I nie mieli nasi rodzice problemów typu ADHD (to naprawdę nie tutaj leży przyczyna nadpobudliwości – jeżeli taka w ogóle istnieje; nie w kolorach, ale na przykład w za małej ilości ruchu). Przemyślcie i poczytajcie o psychologii i rozwoju zmysłów drodzy redaktorzy i blogerzy, zanim powielacie wierutne bzdury. Beże może są i ładne, może wyrobią gust skandynawski, ale macie pewność, że tak jest?

 

2.       Moda dla dzieci

Czyli już od pierwszych dni życia zwracanie uwagi na to, jak dziecko wygląda. Nie przeczę, że to ważne, żeby nauczyć dbałości o wygląd, o to, że warto mieć czyste ubranie lub dobrać kolory i faktury do siebie tak, żeby pasowały. A z drugiej strony w magazynach i portalach life-stylowych dla dorosłych już tak trudno znaleźć inne treści (bardziej wartościowe i skłaniające do myślenia), że ukierunkowanie dzieci od najmłodszych lat ku temu, jak się wygląda, i niewielkie zwracanie uwagi na inne wartości, zaczyna mnie szczerze przerażać. Lubię estetykę i ładne przedmioty, staram się nimi otaczać na co dzień, ale naprawdę nie robię tylko tego. A obserwując wiele miejsc dla rodziców dzieci i czytając  (a raczej przeglądając) czasopisma poświęcone rodzicielstwu, bardzo często takie odnajduję przesłanie – ważne jak się wygląda, a co ponadto – niewiele znaczy lub zostaje przemilczane… A już zdjęcia małych, bardzo małych, dziewczynek w pełnym makijażu uważam za chore! (Polecam sobie przejrzeć np. magazyn Kikimora)

 

3.       Niezawodne sposoby na wszystko czyli lokowanie produktów parafarmaceutycznych

Tabletki na wszystko, syropki na łaknienie i na brak apetytu na słodycze, syropki na dobry sen i na gładką kupkę. Antidotum na niedogodności macierzyństwa (czyli na coś, co nie istnieje w rzeczywistości, a zostało wykreowane przez wizję macierzyństwa beżowego i w pastelach, z sexi mamą, zawsze uśmiechniętą i w wyprasowanej koszuli). Nie mogę na to patrzeć, nie mogę tego czytać…  I już tylko krok od tabletek na „nieodpowiednie zachowanie” i tym podobne dolegliwości. Naćpajmy wszystkie dzieci, zanim wpadną na jakikolwiek nowatorski pomysł. Może jeszcze się zbuntują? Szanowni rodzice, w związku z tym polecam szczerze lekturę pt, „Czy jesteś psychopatą?” Jona Ronsona.

A i jeszcze witamin dzieciom nawpychajmy garściami, w formie lizaków, żelków i cukierków. Z samych tych preparatów już będą nażarte, więc nie sięgną pewno po słodycze zbyt chętnie… O naprawdę – te wszystkie marketingowo-farmacautyczne lokowania produktów o żadnym przeznaczeniu są odrażające.

 

4.      Telewizja jest zła, tablety są złe, komputery to diabeł wcielony! Zabronić, nie pokazywać, bo ogłupia!

To nie medium ogłupia, lecz sposób jego wykorzystania. Pisałam kiedyś już o telewizji (a raczej filmach)
i o tablecie też. Ale jeszcze raz powtórzę – z umiarem i z rozumem wszystkie te media się dla dzieci nadają. Jeżeli będziemy korzystać z dobrodziejstw nowoczesnych mediów tak, aby czegoś uczyły, a nie zabijały czas, to możemy wycisnąć z nich naprawdę wiele informacji. Ale nie można ich traktować jak elektronicznych niań, tylko jako pewien środek do osiągnięcia zamierzonego wcześniej celu. W sumei na tej podstawie trzeba powiedzieć, że także samochody są dla dzieci złe (bo przecież się nie ruszają i nie chodzą tyle co kiedyś) i tak dalej, i tak dalej...

 

5.       Eko pieluszki i Eko bzdurki. Eko życie i inne Eko wymysły.

Hmm… Ostatnio jedna bloggerka, bardzo zresztą ciekawie opowiadająca o życiu na prowincji i w stylu folk, i w zgodzie z naturą, pokazała się w czapce z lisa. Nagonka na nią się zrobiła – no jak na lisa! A to przecież najbardziej naturalna i Eko czapka, o jakiej można sobie zamarzyć. Ale zaraz i na mnie spłynie lawina nienawiści, że jej bronię. A ja nie – nie bronię personalnie jej, ale w ogóle pojęcia ekologii. Jak ktoś wie, czym naprawdę jest ekologia, to nie będzie psioczył na myśliwych odstrzelających dziki, lisy lub bobry, ani też nie przyjdzie mu do głowy, że przecinka w lesie to samo zło… Podobnie jak Eko-pieluszki do prania to samo dobro. Przetestowałam, zakupiłam pełen zestaw na wszystkie dni od najmłodszych lat. I użyłam ich kilka razy, i po pierwsze (mimo stosowania zamykanych pojemników na zużyte i przed praniem itp.) mi to śmierdziało i tak. Po drugie – mimo stosowania proszków dla dzieci, i podwójnego płukania, pieluszki powodowały odparzenia (a jednorazowe nie). Po trzecie prać w kokosowych kulkach nie zamierzam, bo trochę pojęcia o detergentach mam (i po co je wymyślono) i kokosowe kulki to tak samo, jakby uprać w samej wodzie, a jednak pieluchy wymagają solidnego prania. Po czwarte – wcale nie jestem pewna, czy to jest taka ekologia i jak się to ma do zużytej energii elektrycznej, wody,  produkcji detergentów do prania itd. – i czy rzeczywiście to jest bardziej Eko? Może… Nie wiem… A po piąte – wygoda zwycięża (i moja, i dziecka) – o ile siku w pieluszce wielorazowej poza domem da się jakoś przeboleć, o tyle kupa nie jest już taka super. Eko słoiczki i Eko papki są chyba bardziej Eko, jak się naprawdę wie, co jest w środku. Eko bazarki się ładnie nazywają, biorą trzy razy tyle pieniędzy i łechtają potrzebę snobistycznego dbania o dziecko – a czy rzeczywiście są Eko? Eko bawełny i Eko polarki… nie wiem, czy to jest wszystko takie Eko. Nie podważam żadnego konkretnego produktu, ale bardzo często odnoszę wrażenie, że to takie modne być Eko matką i że wielu producentów zrobi wszystko, żeby wykorzystać ten fakt do podniesienia swoich niezbyt uczciwie Eko sprzedażowych wyników. Uważam, że bardziej Eko jest przytulać dziecko ze 20 razy dziennie i spać z nim w jednym łóżku, niż mieć Eko łóżeczko pomalowane farbą non-toxic i jako substytut przytulania podawać dziecku Eko papki. Zresztą nie tylko drewniane zabawki (zresztą made in China w większości) rozwijają. Ale jak kto woli…

6.       Ponarzekajmy, jakie naprawdę jest macierzyństwo, a czego nie pokażą nam reklamy.

O tak, to temat, który poruszany jest na 1000 sposobów w różnych przestrzeniach „parentingowych” (co za głupie słowo). Czyli, że no nikt nam nie pokazał w reklamie, że się rezygnuje z wieczornych wyjść do klubów, przynajmniej przez jakiś czas. I że połóg trwa 6 tygodni, a czasem po porodzie pojawiają się hemoroidy lub inne nieciekawe dolegliwości. I takie tam. Jednym słowem – coś, co jest oczywiste, niekoniecznie związane z macierzyństwem, choć często z niego wynikające, ale też dla każdego myślącego człowieka – oczywiste i niepodważalnie związane zarówno z byciem rodzicem, jak i z procesem starzenia się. To, że decydujemy się na dzieci po trzydziestce, już samo w sobie jest takie trochę na pograniczu zgody z naturą i byciem Eko, wtedy trudniej się zregenerować, niż jakbyśmy nie przesypiali nocy, gdy mieliśmy 20 lat. Ale pocieszam, że nasi bezdzietni rówieśnicy też nie łażą bezkarnie po imprezach przekroczywszy trzydziestkę, i odsypiają kaca dłużej, niż 10 lat temu. A czasem muszą się wspomagać wynalazkami, żeby balować, jak dawniej. Ot co – starość. ;-) Macierzyństwo – podobnie jak awans zawodowy – oprócz oczywistych korzyści pociąga także za sobą oczywiste obowiązki. Trwają one jednak jakiś czas, a potem zamieniają się w inne obowiązki. Przy odrobinie dobrej woli i szczerych chęci, nawet z odrobiną lenistwa (uwierzcie wiem coś o tym), da się nie tylko przetrwać pierwsze lata życia dziecka, ale także cieszyć się nimi, wykorzystać je na wiele ciekawych sposobów – z korzyścią dla siebie, dziecka i całej rodziny. I w tym wszystkim pozostać kobietą. Jedna lubi tipsy, druga książki, a trzecia jak  muzyka gra (i to na festiwalu) – na pewno da się to pogodzić z macierzyństwem. Może nie obskoczysz 5 festiwali w roku, a jeden z nich pokryje się z ospą wietrzną lub grypą żołądkową – ale naprawdę to jest takie straszne? To znaczy, naprawdę to jest powód, żeby pisać o tym artykuł i dawać złote rady, jak pozostać sobą, gdy jest się matką? W końcu bycie matką to także jedna z ról życiowych kobiety – i hej, joł – to najbardziej naturalna i najbardziej Eko rola kobiety. (dobra teraz oprócz pseudoekologów rzucą się na mnie pseudofeministki).

7.       Każde dziecko jest inne, każde dziecko ma swój własny czas na rozwój.

Odkrycie Ameryki normalnie! No tak, każde dziecko (czyli każdy człowiek) jest inny i wymaga indywidualnego traktowania. Tak – to prawda. I nie, to nieprawda. Każdy z nas jest inny, ale pierwotny potencjał każdy z nas ma bardzo podobny. Trzeba tylko chcieć go wykorzystać. Nie wymądrzam się, bo sama nie wykorzystuję pewno i 40% potencjału mojego dziecka, ale też nie popadam w samozachwyt, jednocześnie nie roztaczam klosza ochronnego wokół dziecka. Bo po co uczyć czytać? Czy to wyścig szczurów, że tak wcześnie liczy? Dlaczego się uczy angielskiego itp.? No dobrze – zatem skoro padają takie stwierdzenia jak „każdy jest inny” i „każdy ma swój czas na rozwój” i rodzic dostrzega te możliwości u swojego dziecka, to dlaczego ma je zaniedbać? Dlatego, że będzie umiało więcej niż wymaga program szkolny? Czy może dlatego, że będzie w jakimkolwiek stopniu odstawać? Po co pisze się takie artykuły o tym, że każdy jest inny, jak zaraz potem jest nagonka, że  potrzebny jest właśnie jeden i jedyny podręcznik. I nagle w wieku sześciu lat okazuje się, że każdy jest jednakowy i jedyna słuszna droga mu jest dana odgórnie. I jest oceniany, klasyfikowany i wymaga się nagle od niego, a wcześniej się nie wymagało, bo przecież to był czas dzieciństwa. Trochę mnie denerwuje takie podejście w wielu miejscach widoczne, że z dziećmi robi się za dużo, że się za dużo od nich wymaga. Może niektórzy wymagają dużo albo i bardzo dużo, ale to jest ich sprawa – naprawdę, jeżeli ktoś ma czas, ochotę, możliwości i środki, to dlaczego nie miałby z dzieckiem robić wszystkiego, na co tylko ma ochotę?! Skoro każde dziecko jest inne i każdy rodzic też, to może nie krytykujmy z góry za to, że się komuś chce wyjść ponad to, co robi ogół.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz