Tuż obok lekarza, do którego chodzę regularnie ostatnio, jest Muzeum Chopina. I jakoś tym razem się zdecydowaliśmy po wizycie pójść tam całą rodziną, skoro już i tak tu jesteśmy. I skoro od dawna chcieliśmy tu przyjść...
I wiecie co - dawno się tak nie zawiodłam. Chyba trafiliśmy na zły dzień. Podobno była jakaś awaria systemu audio i stanowisk multimedialnych... No i się zniechęciłam.
Myślę, że do tego muzeum zdecydowanie nadają się dzieci przygotowane wcześniej i muzycznie, i historycznie. To znaczy albo zafiksowane na temacie, albo nieco starsze.
Co prawda część dla dzieci jest dość fajna (świadomie używam tego wyświechtanego słowa - bo właśnie ta część jest fajna, a nie na przykład powalająca albo niezwykła). Znaczna część ekspozycji jest mroczna (w podziemiach) i nieco nadęta (czytaj: specjalistyczna - niestety nie umiem czytać nut, więc porównywanie partytury ze słyszanym utworem nie cieszy mnie - i znów to gombrowiczowskie "Jak zachwyca, skoro nie zachwyca?") No i niestety gdy byliśmy - znaczna część ekspozycji po prostu nie działała.
Nie mniej można sobie odświeżyć legendę o Złotej Kaczce, która rezyduje tuż obok muzeum i posłuchać trochę Chopina (o ile traficie na taki dzień, że sprzęt działa).
I choć to muzeum w zestawieniach najciekawszych muzeów w Warszawie jest przedstawwniane w pierwszej piątce, to ja go nie polecam z dzieckiem poniżej 5 roku życia - i należycie przygotowanym do jego odwiedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz